W cieniu boru leżała wioseczka mała, ot, kilkanaście chałup zaledwie tuliło się do lasu. Niedaleko, nad rzeką Iną leżał gród wielki, wspaniały, Stargardem zwany. Ale tu, w wiosce Kluczewo cicho było i zdawało się, prawie bezludnie. Ludzie przeważnie byli na polu lub w lesie, który ich żywił i osłaniał – radzi byli z jego bliskości. Ściągali stamtąd wielkie pnie do budowy chatynek i szopek dla krów czy owiec, a suche kłody taszczyli na opał. Na każdym podwórku piętrzyły się wielkie stosy urąbanego drewna lub leżały grube pnie do budowy. Cystersi, do których należała ta ziemia, pozwalali ludziom na wyrąb, żądali tylko obrobienia pól klasztornych. Tak samo musieli ludzie odrabiać dzierżawę pól, które użytkowali. Biednie się żyło ludziom na cysterskiej ziemi, ale wszędzie tak było, że pracą zamiast pieniędzmi opłacano uprawianą ziemię. Więc, jako się rzekło, las ratował ludzi z najgorszej biedy.
Wiosną chodziły kobiety do boru i zbierały zioła przeróżne, suszyły je i do miasta medykom woziły. Latem zaś wszyscy biegali na jagody i poziomki, które w Stargardzie mieszczki chętnie kupowały. Las bogato darzył też grzybami, które kobiety w gorącym słońcu suszyły i w mieście sprzedawały. Naturalnie, najlepsze grzyby, borowiki i podgrzybki sobie zachowywano. Było to jadło znakomite na długie zimowe miesiące. Latem suszono trawę z leśnych polanek na paszę dla bydła. Tak więc życie ludzi przez większą część roku było z lasem związane. Z biegiem lat wioseczka zaczęła się rozrastać, budowano nowe chatynki, ludzi przybywało, bo cystersi dalsze połacie ziemi w dzierżawę puszczali. A stary bór wszystkich jednako swoim bogactwem obdarzał.
Jednak było coś, co wszystkich lękiem napawało, szczególnie dzieci i co bardziej lękliwe niewiasty. Przy dróżce do lasu leżała od niepamiętnych czasów sterta kamieni. Lęk wzbudzał jeden z nich, wystający z ziemi. Gdy mu się dobrze przypatrzyło, zobaczyć można było w kamiennych bruzdach i zniekształceniach twarz, a raczej maszkarę wstrętną. Starzy mówili, że to oblicze diabła, który strzeże ukrytych skarbów. Matki groziły dzieciom, gdy te były niegrzeczne, że przyjdzie ten diabeł spod lasu i je zabierze. Dzieci panicznie przestraszone dużym kołem omijały diabelski kamień. Szczególnie bał się mały Mateuszek. Często w noc śniła mu się ta maszkara; krzyczał wtedy przez sen i budził się zlany potem. Znienawidził ten kamień okropnie i gdyby mógł, roztrzaskałby go na kawałki.
Mijały lata. Mateuszek wyrósł na pięknego młodzieńca i zamieszkał w Stargardzie, gdzie uczył się fachu u kamieniarza. Bardzo był zręczny do tej roboty. A tymczasem do kościółka w Kluczewie cystersi zamierzali dobudować dzwonnicę. Gdy się Mateusz o tym dowiedział, natychmiast udał się do opata cystersów w Kołbaczu i zaofiarował swoją pomoc. Opat ucieszył się i chętnie go przyjął. Wtedy Mateusz pomyślał o tej diablej maszkarze, co go przed laty bez końca straszyła. Z pomocą kamratów wydobył kamień z ziemi i zawiózł na budowę. Tu umieścił go u podstawy wieży, tuż przy wejściu – na nim stanęła cała dzwonnica. To była zemsta Mateusza za to straszenie w dziecinnych latach: co niedziela maszkara słuchać będzie musiała wołania dzwonów wzywających wiernych do kościoła, a nierzadko kapnie na diabli łeb kropla wody święconej, bo kropielnica jest tuż obok – to szczególną mękę stanowi dla czarta. I tak jest od kilku wieków do dziś.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003