Zbliżała się zima. Północne wichry tarmosiły nagie drzewa i szumiały po wiecznie zielonych lasach. Głogi na miedzach straciły liście, lecz pyszniły się czerwonymi jagodami, których żaden wiatr nie zdołał strącić, tak jak otrząsł ostatnie, na wpół zasuszone jabłka w sadach. Czasem jeszcze i słoneczko wyjrzało zza chmur, by popatrzeć na to spustoszenie, lecz wnet niebo posępniało i znów zaczynało padać, raz deszczem ze śniegiem, to znów samym deszczem. Było beznadziejnie smutno. Ludzie też jakoś markotni się zrobili, nie opuszczali chat, grzejąc się przy paleniskach. Spozierali smętnie na tę szarość za oknem, na deszcz spływający po szybach i tęsknili za wiosną, za ciepłem i słońcem. Jakże długo przyjdzie jeszcze czekać…
Nadszedł Dzień Wszystkich Świętych. Opatuleni ludzie porządkowali groby bliskich. W Starym Czarnowie szczególnie dużo przyszło ich po Sumie na cmentarz. Nie tylko przy grobach swoich bliskich zapalali świece, ale także stawali przy grobie proboszcza, który przed miesiącem odszedł do Pana. Każdy zapalał świeczkę i wkrótce poświata nad grobem była ogromna, tyle ogni paliło się wokół. Dobrym człowiekiem był stary proboszcz, dbał o swoich parafian, pocieszał w troskach, cieszył się ich radościami i życzliwie wspomagał. Już ciemno się robiło, gdy ludzie do domu odchodzili. Jeszcze długo paliły się światła na cmentarzu. W ich migotliwych płomykach zdawało się, że coś się porusza, cienie się chwiały, coś szeleściło – zdawało się, że człek jakiś tam chodzi. Słowem, było strasznie i ktoś bardziej płochliwy byłby wziął nogi za pas. Gdy jednak cmentarz nieprzeparty mrok ogarnął, rzeczywiście ktoś zaczął skradać się cichutko, nasłuchując co chwila i chowając się za drzewami. Któż to taki ciemną nocą pomyka pośród grobów? To Piotrek, syn rymarza, łobuz okropny, leniuch wstrętny i mordopij. Nic dla niego nie miało wartości prócz zabawy w pijackim gronie. Nic dziwnego, że nigdy pieniędzy nie miał. Stara matka oczy wypłakiwała nad jego upodleniem, ale wszystko bezskutecznie. Nie było żadnej poprawy. Przeciwnie, Piotrek coraz więcej potrzebował pieniędzy, bo napożyczał niemało. Postanowił okraść kogoś, obojętnie kogo, by oddać co pożyczył i jeszcze mieć pieniądze na hulanki. Teraz skradał się przez cmentarz, by gdzieś zakopać złodziejski łup. Obrabował bowiem dziedzica z pobliskiej wsi. W zawiniątku były pieniądze, biżuteria i srebrne kielichy – mnóstwo tego. Piotrek wykorzystał okazję, że wszyscy poszli na cmentarz, a on wtedy buszował bezkarnie.
Wreszcie znalazł sposobne miejsce na schowanie rabunku. Postanowił ukryć go w grobie proboszcza, bo tu ziemia nie stwardniała jeszcze i mogiła łatwo poddawała się łopacie. Zakopał zrabowany skarb, a potem zasadził żołądź, żeby wiedzieć, gdzie jego bogactwo jest schowane. Ale cóż, sprawa się wydała. Piotra skazano na długoletnie więzienie, w którym zmarł. A skarb? Do dziś spoczywa pod wielkim dębem…
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003