Wiatr szumiał w koronach drzew starego parku otaczającego zamczysko w Pęzinie. Białe mury złociły się w zachodzącym słońcu. Ścieżyną przez park wracała do domu hrabianka Eliza. Bawiła się cały dzień w swoich ulubionych zakątkach wśród drzew, na trawiastych polankach i nad brzegiem malutkiej rzeczki. Zamkowy park był jej najulubieńszym miejscem: miała tu swoich towarzyszy zabaw – skrzaty psotne i wesołe, karzełki które zamieszkiwały dziuple i norki wśród pni. Przynosiła im Eliza smakołyki różne: a to garść rodzynek słodkich, a to ciasta kawał lub kilka soczystych gruszek. Przepadały za nią skrzaty i codziennie rano wypatrywały jej przyjścia, a potem swawoliły cały dzień. Nikt z dorosłych nie domyślał się, z kim Eliza się bawi, nikomu dziewczynka o karzełkach nie opowiadała.
Aż kiedyś stała się rzecz dziwna. Było to w jasną księżycową noc, gdy Eliza spała w najlepsze. Obudził ją jakiś chrobot obok łóżka, a kiedy spojrzała w tę stronę, ujrzała w poświacie księżycowej maleńkiego skrzata, który niecierpliwie kiwał na nią ręką, mówiąc: «Chodź ze mną!» Hrabianka przestraszyła się nie na żarty i schowała głowę pod poduszkę. Ale znów dobiegł ją szept karzełka: «Chodź ze mną!» Kiedy się jeszcze ociągała, karzełek pociągnął za róg pierzyny i trzeci raz szepnął nagląco: «Chodź ze mną!» Wtedy Eliza podniosła się z łóżka, ogarnęła się nieco i narzuciwszy chustę poszła za skrzatem. Ten złapał ją za rękę i tajnymi przejściami przez piwnice poprowadził do kościółka, co stał na drugim brzegu rzeczki Krąpieli. Gdy mieli wejść do kościoła, karzełek szepnął: «Na ołtarzu żarzą się węgle w wielkiej misie. Nabierz tych węgielków, ile zdołasz i zanieś do zamku. One przyniosą pomyślność i szczęście twojej rodzinie. Tylko nie oglądaj się za siebie, bo wszystko stracisz!» To mówiąc karzełek znikł. Gdy Eliza ze strachem wielkim weszła do ciemnego kościoła, zobaczyła na ołtarzu wielką misę, w której żarzyły się węgle. Dziewczynka przemogła strach i nagarnęła ich sporo do chusty, po czym szybko uciekła. Gdy przyszła do domu, opowiedziała rodzicom całą historię i chciała pokazać węgielki. W chuście zamiast nich znalazła trzy piękne, złote pierścienie.
Nastał czas wielkiej pomyślności dla rodu Puttkamerów. Ale jeden z pierścieni kiedyś zaginął. Wkrótce pożar powstał wielki, a w murze zamkowym pojawiła się rysa, której nijak naprawić się nie dało – wciąż na nowo powstawała. Stary Puttkamer, przestraszony, wywiózł pozostałe dwa pierścienie do klasztoru w Marianowie i tam dał je na przechowanie. Ale nie wydały mu się bezpieczne w klasztorze, przywiózł je więc z powrotem do Pęzina i kazał zamurować w grubych ścianach zamku, gdzie tkwią do dzisiaj.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003