W Zelewie, małej wioszczynie nad brzegiem jeziora Miedwie, właśnie rozpoczęły się sianokosy, łąki ciągnęły się szeroko wzdłuż jeziora aż do rzeki Płoni i dalej, dalej, aż po horyzont. Wszędzie tylko szumiało morze traw gęsto przeplatanych kwieciem i pachnącymi ziołami, a nad brzegiem jeziora szeleściła trzcina. Poza tym cicho było aż w uszach dzwoniło, czasem słychać było głosy ludzi, pracowicie przewracających siano, by lepiej wyschło w gorącym czerwcowym słońcu. Gdzieniegdzie stawiano już kopice lub wysoko ładowano fury, by przewoziły wyschnięte już siano do wsi, pod dachy stodół. Maleńka wioseczka prawie nie miała ornej ziemi, całe jej bogactwo to te łąki zielone, na których pasano bydło i które koszono, gdy nadszedł po temu czas. Wyprawiano się także czółnami na jezioro, a złowiona ryba była codzienną strawą wioski.
Spokojnie żyło się ludziom w tych maleńkich chałupkach, jeziorną trzciną krytych, przycupniętych pośród sadów. Tylko w świąteczne dni odwiedzał tę zagubioną wśród łąk wioseczkę zakonny ksiądz z klasztoru w Kołbaczu: odprawiał tu nabożeństwo wzmacniał ludzkie serca słowem bożym.
Jesienią zwożono siano i owoce z przydomowych sadów do Kołackiego klasztoru. Także złowione w Miedwiu ryby znajdowały u mnichów łaskawe uznanie. Czasami któryś z rybaków wyprawiał się z koszem pysznie uwędzonych węgorzy do miasta, do Pyrzyc, leżących het za jeziorem i po powrocie dziwy opowiadał o wielkich, pięknych domach, w których mieszkali bogaci mieszczanie, o wspaniałych kościołach i o potężnych murach miejskich, opasujących to miasto bogate i ludne. Nadziwić się ludziska nie mogli tym opowiadaniom. Tu, w tej maleńkiej wiosce wszyscy byli niebogaci i tylko bure kundle strzegły chałupy przed lisem niecnotą. I tak ciągnęło się życie pracowite, spokojne.
Aż nadszedł dla wioski zły czas: krowy zaczęły tracić mleko, zaraza jakaś rzuciła się na drzewa owocowe, a lis niecnota bezkarnie dusił kury. Okropne też były te ciągłe deszcze i szalejące wiatry. Ani na jezioro wypłynąć ani krów na łąkę wypędzić. Ale najgorsze było to, że niezgoda ludzi skłóciła. Już nie siadano wieczorami na przyzbach, już nie gwarzono z sąsiadami o codziennych sprawach. Każdy wilkiem patrzył na drugiego i zamykał się w swojej chatynce. Podejrzewano się wzajemnie, że ktoś jest winny temu nieszczęściu, ktoś sprowadził zło na wioskę. Dumano i dumano, aż wreszcie okrzyknięto, że „To ta wiedźma Kulicha sprawdziła zło na wioskę!” Kulicha była zielarką, „zamawiała” choroby i ważyła różne mikstury na choroby, a także przepowiadała przyszłość. Bano się jej po trosze, bo i złośliwa była czasem i często prawdę prosto w oczy rąbała, a tego to już nikt nie lub. Patrzono więc na nią złym okiem teraz zaś zdarzyła się okazja, by ją zgnębić: znaleziono kozła ofiarnego. Cała złość ludzka rozlała się nad Kulichą. Wrzeszcząc „precz z Kulichą!” ludziska pobiegli do czółna. Niewiele myśląc, a szukając tylko zemsty, rybacy popłynęli na jezioro i tu Kulichę wrzucono w odmęty. Nim zatonęła, zdążyła jeszcze krzyknąć: „tak, jak mnie niewinnie topicie, tak ja po wsze czasy będę wabiła niewinnych ludzi, by ich zatopić w jeziorze. To moja zemsta!”
I rzeczywiście, choć od tamtych czasów wiele się zmieniło, rusałka Kulicha dalej wabi niewinnych ludzi w odmęty jeziora. Nie było jeszcze roku by coć jeden człowiek nie utopił się w jeziorze Miedwie.
Autor grafiki: Daniel Pałys via Midjourney BOT
Przestraszyła mnie ta legenda. Chyba zrezygnuje z pływania do czerwonej boi 🙂 i zostanę przy żółtej…
Aha współczuję:(
Świetna legenda !!! Sprawiła, że poczułem się tak, jak jeden z tych topielców. Jestem zachwycony nią. Prosze o więcej !!!
Żak wiem jak to jest
A ja od dzisiaj tylko do kostek wchodze 🙂
Ale tak na serio to mysle, ze ona juz dawno, dawno temu…poprostu z tamtad wyparowala i spadla z deszczem gdzies het het.
I mnie tez sie podobalo!
Choć i ja to się ciesze bo napisałeś genialnie i tak szacunek dla ciebie.