Czerwcowy ranek wstawał rześki, promienny. Bezchmurne niebo błękitniało nad Stargardem, a słoneczko ozłacało dachy domów. Chmary gołębi polatywały nad kościelną wieżą niczym srebrzyste kule na tle nieba, zaś jaskółki śmigały wysoko. Wszędzie panował jeszcze poranny spokój – wszak to niedziela i ludzie nie spieszyli wczesnym brzaskiem do swoich zajęć. Ale wkrótce zaskrzypiały wierzeje w kasztelańskim dworzyszczu i zaczęła się niezwykła krzątanina: wynoszono stoły na plac, długimi girlandami ze świerkowych gałązek ozdabiano wielkie wrota, brzozowymi drzewkami majono drzwi dworu. Całe podwórze było wysypane białym piaskiem rzecznym i wyłożone pachnącym tatarakiem. Wszystko wyglądało odświętnie, barwnie, bo też powód był nie byle jaki. Córka kasztelana Bogusława, złotowłosa Maryjka wychodziła za mąż za młodzieńca znamienitego, najstarszego na Pomorzu rodu, za Arnolda Fleminga. Ale młodym daleko było do rozpamiętywania o pochodzeniu. Kochali się gorąco, szczerze i tylko to było ważne. A dziś przed Bogiem przysiąc sobie mieli tę miłość i wierność aż po grób.
Maryjka stała przy oknie głęboko zamyślona. Czy jej małżeństwo będzie szczęśliwe, czy luby Arnold będzie dobrym mężem, czy…? Ale wnet porzuciła te smętne rozmyślania i zanuciwszy wesołą melodię zabrała się do przywdziewania ślubnego stroju. Pomagała jej w tym matka, nie szczędząc dobrych rad na nowe życie. Wnet też zaczęli się schodzić weselni goście, a druhny niczym białe gołębice sfrunęły do komnaty panny młodej i zachwycały się jej ślubną szatą. W chwilę potem dał się słyszeć na podwórcu tętent koni. To przyjechał pan młody z drużbami. Wszystkich zaś witał kasztelan Bogusław, rad wielce gościom. Ale czasu było niewiele i niebawem cały korowód weselnych gości z państwem młodym na czele podążył w stronę mariackiego kościoła. Maryjka wyglądała tak pięknie, że pan młody oczu oderwać od niej nie mógł. Szczęście i duma rozpierały jego serce, że tak piękną żonę będzie miał w swoim dworze w Krąpieli.
Wnet cały orszak dotarł do kościoła, gdzie już ksiądz czekał. Uroczysty to był ślub: świątynia umajona girlandami i mnóstwem wiosennych kwiatów, a do tego organy grały tak pięknie, że wiele kobiet rozpłakało się ze wzruszenia. Wreszcie, po ceremonii orszak ślubny wytoczył się z domu Bożego, by udać się do kasztelanowego dworzyszcza na ucztę weselną. Ale oto pan młody nagle zatrzymał korowód i tak rzekł do swojej Maryjki, wskazując na piękną płaskorzeźbę niedawno umieszczoną na kościelnej wieży: «Miła moja, oto mój ślubny dar dla ciebie. Tu, przy kościele poznaliśmy się przed rokiem, kiedy ci podawałem książkę do nabożeństwa, którą upuściłaś. Chciałem więc to miejsce upamiętnić i kazałem tę rzeźbę wmurować. To jest koronacja Najświętszej Panny Maryi, twojej patronki, Maryjko. To jest moje podziękowanie Matce Najświętszej, że pozwoliła mi poznać ciebie i pokochać. Jej ofiarujmy nasze wspólne życie».
Wszyscy patrzyli z podziwem na tę piękną płaskorzeźbę, na postacie Najświętszej Panny Maryi i Chrystusa Pana. Wyglądała jak mały ołtarz, ujęty w koronkę misternych maswerków. Wzruszona Maryjka rzuciła się na szyję Arnoldowi, ten zaś rzekł: «Niech Najświętsza Panna Maryja strzeże naszych rodzin. Wieki przeminą, a ta rzeźba trwać będzie i przypominać o naszych dziejach». I tak się stało. Wieki minęły, przeszły burze wojenne, zawieruchy dziejów, a płaskorzeźba, choć mocno nadgryziona zębem czasu, do dziś zdobi kościelną wieżę.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003