Kończyła się zima. Jeszcze czasem sypnęło śniegiem, jeszcze mróz kiedy niekiedy lodem skuwał kałuże, ale w powietrzu już pachniało wiosennie ziemią i lasem. Także słoneczko coraz śmielej przebijało się chmury i coraz dłużej i mocniej ogrzewało zziębnięte pola i ludzkie sadyby. Po niebie przepływały klucze dzikich gęsi, które klangorem oznajmiały, że wiosna tuż, tuż. Przebiśniegi rozchylały się na jej przybycie, niebieszczyły się całe łany przylaszczek, a leśne ptaki harmider okrutny czyniły, ciesząc się ciepłem. Nadzieja też do ludzkich serc zawitała. Oto nareszcie mija zima zła, okrutna, nadchodzi wiosna, a z nią ciepło i słońce. Znów zazielenią się łany, znów krowy wyjdą na pastwiska, znów po miedzach gęsi będą się pasły… Gospodarze sposobili pługi do rychłej orki, chędożyli uprzęże i wozy. Często słychać było piosneczkę wesołą.
Inaczej się działo w Rekowie, maleńkiej wiosczynie niedaleko Kołbacza. Przed dwoma laty prawie wszystkich mężczyzn z wioski zaciągnięto do pruskiego wojska. Nie baczono, że zabierano gospodarzy od pługa i kosy. Kobiety pozostały same i na ich barki przypadł trud włodarzenia. Tu i ówdzie pomagali dziadkowie, ale niewiele już mieli sił do ciężkiej pracy na roli. Oby tylko mężczyźni wrócili cali i zdrowi. Wszak oczekiwano ich, po dwóch zimach, ale jakoś nie widać było nikogo. Kobiety martwiły się, czy ich mężom co złego nie przytrafiło się, matki zaś płakały po kątach, bojąc się o życie swoich synów. I tak minęła wiosna, zaczęło się lato, a gospodarzy ni śladu. Smutno było w Rekowie.
Wieczorami kobiety wychodziły na rozstajne drogi i wypatrywały swoich. Daremnie! Aż kiedyś jedna z gospodyń, Rozalka rzekła: «Modlić się nam trzeba do Najświętszej Panienki o szczęśliwy powrót naszych mężów». A rosła przy rozstajnych drogach lipa stareńka, wiekowa. Rozalka urządziła na niej kapliczkę maleńką z Bożą Matką, Pocieszycielką strapionych. Tutaj więc przez całe długie lato i żarliwie się modliły przychodziły kobiety, odmawiały różaniec i śpiewały pieśni nabożne. Ich pieśni nabożne niosły się het, przez pola, przez wieś ku niebu. I tak minęło lato, potem jesień chłodna nadeszła, już się ku zimie miało. Ale kobiety wiary nie traciły i opatulone w ciepłe chusty pod lipę przychodziły, coraz żarliwiej modliły się do Bożej Matki. I patrzcie! Oto nareszcie prośby ich zostały wysłuchane: kiedyś pod wieczór, kiedy zbierały się pod lipą, coś z daleka na drodze zamajaczyło. Wnet pokazała się grupka mężczyzn z tobołkami. «Nasi, nasi wracają» – krzyknęła Rozalka – «biegnijmy ich powitać!». I wszystkie kobiety rzuciły się ku tej grupce mężczyzn. Powitaniom, uściskom i łzom radości nie było końca. Wreszcie wszyscy klęknęli pod lipą stareńką, przed kapliczką Matki Boskiej i gorąco Pani naszej dziękowali za ten powrót szczęśliwy. A następnego dnia stareńki ksiądz z Kołbacza Mszę uroczystą odprawił, na którą cała wioska jak jeden mąż się stawiła. Wdzięczność gościła we wszystkich sercach. Po Mszy św. sołtys zwołał ludzi i rzekł: «Widzi mi się, że należy jakoś upamiętnić ten wymodlony powrót naszych gospodarzy. Posadźmy wokół kościoła wieniec lip. Będą rosły przez wiele, wiele lat i będą świadczyły o naszej wdzięczności przez wieki». I tak się stało. Posadzono wokół białego kościółka w Rekowie lipy, które po latach stały się prawdziwą ozdobą świątyni, roztaczając nad nią zielone ramiona.
Dziś już nie ma kościółka w Rekowie. Popadł w ruinę w czasie ostatniej wojny i rozebrano go. Pozostał tylko wieniec lip zielonych i kikut owej lipy stareńkiej, wiekowej na rozstajnych drogach.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003, tytuł oryginalny „Pocieszycielka strapionych”