Młode lato zawitało na pomorską ziemię miodnym zapachem lip i jaśminów. Po miedzach zabielały kwieciem dzikie bzy, a polne róże upojną wonią wabiły trzmiele i pszczoły W taki dzień czerwcowy odbywało się wesele hrabiego Grzegorza z Teresą. Sensacja to nie lada małżeństwo prostej dziewczyny z dziedzicem starego rodu. W sferach towarzyskich aż wrzało od potępień i protestów, a krewni nie posiadali się z oburzenia. Jednak hrabia Grzegorz, człowiek już w leciech, zakochany ostatnią miłością w hożej dziewoi, głuchy był na wszystko. Przełamał wszelkie opory i teraz poprowadził do ołtarza piękną Teresę. Bo piękna była nad wyraz: kruczoczarne sploty okalały twarzyczkę o delikatnych rysach, a pąsowe usta uśmiechały się przymilnie i kusząco. Najpiękniejsze jednak były oczy – czarne, ogniste i roześmiane. Jakże mógł się oprzeć tym powabom stateczny hrabia Grzegorz? Nic dla niego nie znaczyły różnice pochodzenia i wychowania, na wszelkie zarzuty odpowiadał krótko: Wszystkiego się można nauczyć. Teresa jest pojętna, w mig się wszystkiego nauczy i towarzyskiej ogłady nabędzie!”.
No i odbył się w koszewskim kościele ślub, potem huczne weselisko. Każdy chciał zobaczyć młodą małżonkę, co tak bez reszty zawojowała statecznego hrabiego. A Teresa, kiedy już dopięła celu i hrabiną została, zmieniła się bardzo. Piękna była co prawda nadal, może piękniejszą jeszcze, lecz zhardziało jej serce, oczy zimnego nabrały blasku. Twarda i opryskliwa była dla służby, twardą ręką rządziła w pałacu. Najgorsze jednak było to, że dla rodziny zamknęła swe serce, bo wstydziła się pochodzenia. Wyparła się braci, którzy rybakami byli na Miedwiu, wyparła się starej matki, co chatkę tuż przy kościele miała. Nigdy nie pozwoliła przyjść rodzinie do pałacu, nigdy do rodzinnej chatki nie zajrzała. Obojętnie mijała Teresa matczyną chatkę, gdy we wspaniałym powozie do pałacu wracała. A biedna matula płakała po nocach, mimo zniewagi i obojętności nadal córkę swą kochała całą mocą swego serca matczynego. I wymyśliło biedne matczysko sposób, by choć z daleka na swą córkę popatrzeć. Otóż rosła obok kościoła, tuż przy drodze lipa stareńka. Tam matka siadywała i zasłonięta gałęziami godzinami wypatrywała przejeżdżającego powozu, by choć na chwilę nasycić oczy widokiem wyrodnej, a jednak kochanej córki. Płakało matczysko, Bogu swój ból polecało, prosząc a jednocześnie o pomyślność i zdrowie dla niej. I tak mijały lata. Wciąż siadywała matka pod starą lipą, wciąż tęskniło matczyne serce. Aż któregoś roku zmarł stary hrabia, a wnet po nim ciężko zachorowała piękna Teresa. Krewni hrabiego, którzy nigdy nie lubili Teresy, wnet rozsiedli się w pałacu, a chorą umieścili w byle jakiej alkowie. I byle jaką opiekę miała Teresa, wszak służba pamiętała dobrze, jak twardą rządziła ręką.
Leżała tedy Teresa chora, opuszczona i bezradna. Wtedy przypomniała sobie o starej matce, o swej rodzinie. Posłała kogoś do chatki przy kościele z prośbą o pomoc. Bracia słyszeć nie chcieli o wyrodnej siostrze, ale matka wnet pospieszyła córce z pomocą. W jednej chwili zapomniała o bezduszności córki, o latach upokorzenia. Zabrała Teresę do domu i pielęgnowała starannie, ale Teresa nigdy już do zdrowia nie doszła. Siadywała na słoneczku przed domem lub pod starą lipą i rozmyślała, rozmyślała. A stare matczysko szczęśliwe było nad wyraz, że Pan Bóg zwrócił jej córkę, że znów jak ongiś może ją hołubić i patrzeć na nią co dnia. Bo serce matki nigdy nie przestanie kochać swych dzieci, żeby nie wiem jak cierpiało z powodu ich niewdzięczności. Dziś nie ma już chatki, nie ma nikogo, kto by tę historię pamiętał. Pozostał tylko pałac i stara, spróchniała lipa przy kościele w Koszewie.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003