Błękitniało niebo nad pęzińskim zamkiem w tej wczesnej godzinie wiosennego świtu. Wokół panowała jeszcze cisza, tylko drzewa starego parku szumiały monotonnie. Wiosenne wonie niosły się od pól,od rzeki i z głębi parku, gdzie pod drzewami bielały całe kobierce zawilców.
Teraz w zamku skrzypnęła cichutko furtka i dwie postacie pomknęły do parku. To hrabianka Luiza, wraz z zaufaną służebną pobiegła ku młynowi nad Krąpielą i dalej, dalej, aż do zakola rzeki. Tam czekał, trzymając konia za uzdę, młody oficer w paradnym mundurze grenadiera. Gdy zobaczył hrabiankę, podbiegł do niej co żywo i całując jej ręce, zawołał: „Przyszłaś jednak, najmilsza! Dzięki ci za to! Wybacz, że prosiłem o spotkanie o tak wczesnej porze, ale zaraz wyjechać muszę do swego garnizonu. Taki wczoraj rozkaz niespodziewanie dostałem. Ale przedtem koniecznie się jeszcze z tobą zobaczyć chciałem. Luizo najmilsza, chcę ci powiedzieć, że pokochałem cię od pierwszego spojrzenia, od pierwszego spotkania na tamtym balu. Serce mi mówi, że i ja nie jestem ci obojętny. Najmilsza, poczekaj, aż wrócę i o twą rękę ojca poproszę. Wiem, nasze rodziny są zwaśnione od dawna, trudno będzie wybłagać błogosławieństwo, ale może zmięknie dumne serce ojca, gdy zobaczy, jak bardzo się kochamy!”.
Luiza zalała się łzami i szepnęła cicho: „I ja cię kocham, Henryku. Znam ojca, nigdy się nie zgodzi na nasze małżeństwo. Ale ja i tak będę czekać na ciebie i już nikogo nie pokocham, nigdy za innego za mąż nie pójdę!”. To mówiąc podała mu rękę, on zaś zaręczynowy pierścień wsunął jej na palec. Potem stali jeszcze długą chwilę w milczeniu, łzy tylko toczyły się po ich licach.
No i rozstali się na długi, długi czas. Luiza smutna po parku chodziła, wsłuchiwała się w szum wody w młynie nad Krąpielą i głęboko w sercu swą miłość nieszczęsną chowała. Często stawała przy moście i wypatrywała tęsknie ukochanego. Minęła wiosna, minęło lato, już jesień zrywała liście z parkowych drzew. Wtem któregoś dnia zadudniły końskie kopyta na zamkowym moście. Nareszcie przyjechał Henryk! Ale stary Puttkamer ledwo usłyszał, z czym młodzieniec przyjechał, gniewem zawrzał i krzyknął: „Nigdy! Nigdy nie dam ci Luizy za żonę. Nasze rodziny od stu lat skłócone. Nie chcę z wami żadnych koligacji! Odejdź, mój dom zamknięty dla ciebie!”.
I znów płakali młodzi w zakamarkach parku i miłość po grób sobie przysięgali. Aż w końcu otrząsnął się Henryk z rozpaczy i rzekł stanowczo: „Dość łez naszych i smutku! Jeśli mnie kochasz, Luizo miła, pójdziesz ze mną. Ślub weźmiemy potajemnie i wyjedziemy daleko. Ułożymy tam sobie życie, skoro nie dane nam tu żyć w rodzinnych stronach!”. Zadrżała na te słowa hrabianka, bo ojca bardzo się bała, ale że jeszcze więcej kochała Henryka, zgodziła się na wszystko. Wzięli cichy ślub i wyjechali w świat.
Kiedy stary Puttkamer zobaczył, na co się córka odważyła, rozgniewał się straszliwie i wyrzekł się jej na zawsze. A młodzi zamieszkali w mieście, gdzie stał garnizon Henryka. Żyli zgodnie i spokojnie, dzieci się dochowali i wnuków. A jednak kiedy niekiedy smętek jakiś padał na duszę Luizy. To tęsknota za stronami rodzinnymi coraz częściej cieniem się kładła na jej serce. Tęskniła bardzo przez lata całe, a gdy poczuła, że kres jej się zbliża, kazała zawieźć się do Pęzina. Tu stanęła na plebanii, bo rodzina jej, pamiętna klątwy starego Puttkamera nie przyjęła jej na zamek. Z okien plebanii spoglądała na zamek za rzeką, na stary park i na młyn wodny na Krąpieli i wspominała lube lata młodości. Całymi dniami tak siedziała i patrzyła, aż w końcu cichutko zasnęła na wieki. Złożono ją na wieczny spoczynek na przy kościelnym cmentarzu, bo nie pozwolili Puttkamerowie na pochówek w rodzinnym grobowcu. Dzieci jej kamienny nagrobek ufundowały, dąb posadziły – by strzegł spokoju matki. Wnet jednak nadeszła straszna burza i piorun uderzył w nagrobek, roztrzaskując go na kawałki. Ze zgrozą mówili starzy ludzie, co jeszcze historię Luizy pamiętali, że to stary Puttkamer przybył z zaświatów, by ukarać wyrodną córkę jeszcze po śmierci.
Minęły wieki i do dziś ten strzaskany nagrobek znajduje się na pęzińskim cmentarzu, jakby był świadectwem, że wbrew wszelkiej ludzkiej złości spokój znajdziemy u stóp Pana.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003