Jesień skradała się cichymi, ledwo dostrzegalnymi kroczkami. Jeszcze za dnia słoneczko prażyło, jeszcze nad łąkami uwijały się motyle, jeszcze bociany dostojnie kroczyły wśród traw, ale wieczorami chłodem ciągnęło od pól, a rankiem coraz częściej opary mgieł zasnuwały świat. Odchodziło lato bujne, płodne i piękne, następował czas szarug i chłodu. Znów ludziska chronić się będą po chałupach, znów ciepła szukać będą przy domowych ogniskach.
W taki czas, między latem a jesienią jechał ksiądz Florian do staruszki Jaguliny, co to chorzała od dłuższego czasu. Ksiądz Florian sam już staruszkiem siwowłosym był, ale ciągle jeszcze ludziom w chorobie pomagał, bo po trochu i zielarzem był, i na dolegliwościach różnych się znał. Bardzo go ludzie cenili i kochali nie tylko w rodzimej parafii, gdzie księdzem był, ale i w okolicznych wsiach. Od wielu, wielu lat, odkąd tu w Brudzewicach osiadł, leczył ludzi. Przywożono mu lżej chorych na furkach słomą moszczonych, a do ciężej chorych przyjeżdżano po niego, wierzono bowiem święcie, że ksiądz Florian na pewno pomoże. Często już słowa otuchy i pocieszenia ulgę przynosiły.
Teraz, jadąc przez las, rozmyślał nad tymi sprawami i Panu dziękował, że pozwolił mu choroby zwalczać u tych prostych włościan, co w nim zaufanie pokładali. Z rozmyślań wyrwało księdza Floriana mocne szarpnięcie, potem drugie, które wyrzuciło staruszka z furki. To konie przestraszyły się czegoś i poniosły na oślep przewrócony wóz. Zatrzymały się dopiero zziajane na skraju lasu. Gdy ludzie staruszka wreszcie w lesie znaleźli, bez przytomności był i strasznie pokaleczony. Na wpół żywego zaniesiono go do wsi. Tu, gdy przytomność odzyskał, poczuł palący ból w całym ciele, a już najbardziej bolały go nogi. Okazało się, że przy upadku złamał obie. Bezradny był, jak dziecko i jak dziecko słaby. Ale nie opuścili ludzie księdza Floriana w biedzie. Ze Stargardu sprowadzono medyka, aby go kurował. Cóż, kiedy stare kości nieskore były do gojenia się i, mimo opieki starannej, staruszek już nigdy nie stanął na własnych nogach. Pozostał mu tylko fotel na kółkach. Bezradny był ksiądz Florian; tyle ludzi uleczył, teraz sam sobie pomóc nie mógł. W duszy powtarzał tylko: „Panie mój, niech się dzieje wola Twoja!”.
Ale ludzie kochali swego księdza i nie zostawili go swemu losowi. Mimo że do Brudzewic przyszedł nowy ksiądz, ludzie uprosili księdza Floriana, by z nimi pozostał. W plebanii izdebkę mu wyposażyli wygodną i chłopca dali, by mu we wszystkim był pomocny. I tak pozostał staruszek w Brudzewicach. Ale nie chciał siedzieć w czterech ścianach. Prosił, by go wywożono codziennie przed kościół i tu, przy dzwonach, pod starą lipą przesiadywał długie godziny. Tu brewiarz odmawiał, tu chorym nadal rady i słowa pokrzepienia słał. Czuł się najlepiej w pobliżu Pana.
Wierni parafianie wnet to zrozumieli i zaczęli rozważać, czym ucieszyć staruszka i ulżyć jego doli nielekkiej. No i wymyślili: wokół dzwonów wybudowano piękną, wygodną altanę, z dachem solidnym i ścianami z desek, by chroniły księdza Floriana przed wiatrem i deszczem. Dach zwieńczono pięknie wyrzezanymi ozdobami z drewna i cała budowla przypominała altanę parkową, piękną i solidną. Ucieszył się dobrocią swych parafian ksiądz staruszek i rad tu siadywał. Słuchał, jak brzęczą pszczoły na starej lipie, patrzył, jak jaskółki śmigają po niebie, a niekiedy i zdrzemnął się w cieple letniego dnia. Aż któregoś dnia nie obudził się więcej. Zasnął na zawsze w swojej altanie. Od tej pory minęło już wiele lat, ale altana księdza Floriana wciąż stoi przy brudzewickim kościele i osłania stare dzwony.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003