Jesień była ciepła, słoneczna i cicha. Klony mieniły się purpurą i złotem, a brzozy w lasach, jak świetliste pochodnie ozłacały ciemną zieleń sosen. Już pierwsze liście bezszelestnie spływały z drzew, a babie lato srebrnymi niteczkami snuło się przez pola, przez wsie i ogrody. Cicho było na świecie, syto i błogo; ludzie odczuwali dobroć i łagodność natury, i życie wydawało im się lżejsze. Spokój i dobroć zagościły w ludzkich sercach. Ale nie wszędzie było tak spokojnie. W maleńkiej wioszczynie Smogolice działo się coś dziwnego, coś bardzo niedobrego. Bez nijakiej wichury dachy zrywało z chałup, ze stodół, gdzie tak niedawno zbiory zwieziono, krowy chorowały i nie dawały mleka. Pomór świń był straszny, drób padał w każdym gospodarstwie. Ludzi ogarnął blady strach i przerażenie. Strwożeni, usiłowali ratować się przed tym pogromem strasznym, lecz bezskutecznie, co dzień gdzie indziej nieszczęście spadało. Ludzie bezradnie łapali się za głowy, a kobiety zawodziły babskim płaczem za utraconą gadziną. Wkrótce i choroby zaczęły zaglądać pod strzechy, znachorka nie nadążała kurować chorych. A już największy strach padł na ludzi, gdy i kościółek we wsi nie uniknął pogromu. Dachówki zaczęły lecieć z dachu, witraże trzaskały i rozpryskiwały się wokół barwne szkiełka, a wnet i dach zaczął trzeszczeć, jakby zwalić się miała cała świątynia.
Groza padła na ludzi: żeby i dom Boży się przed tą siłą nieczystą nie ostał? Głowili się ludzie i nijak nie mogli tego zrozumieć. – Zwołał tedy sołtys wszystkich chłopów, aby wspólnie coś uradzić. Kiedy wszyscy się zeszli, rzekł sołtys Sebastian: „Ano, chłopy, widzi mi się, że to jakaś siła nieczysta szaleje w naszej wsi. To diabelska siła: szatanisko przebrzydłe tak się na nas mści. Pamiętacie, jakieśmy w święto naszych patronów, św. Piotra i Pawła ślubowanie składali, że nie będziemy gorzałki nadużywać, że nie będziemy szpetnie kląć, ani naszych bab bić, ni kłócić się z nimi? Ot, dotrzymujemy ślubowania, jak umiemy, a szatan się wściekł i mści się na nas i naszym dobytku. To jest jego zemsta. Co nam więc robić wypada, by go wykurzyć z naszej wsi, by dał nam spokój i naszemu dobytkowi?” Na to odezwał się stary Wojciech: „Nie ma innej rady, trza diabła ujarzmić, trza sieci na niego zastawić, złapać go i dać mu nauczkę, tak, by mu się odechciało nas nękać”. Wszyscy przytaknęli mądrej radzie i wnet od rybaków znad Iny przytargano wielkie sieci. Sprytnie je zastawiono na strychu kościoła, bo tam najwięcej diabeł szalał po nocy i zaczajono się po kątach. Rzeczywiście, już drugiej, czy trzeciej nocy wpadło diablisko w sieci. Zamotano mocno diabelską stworę, bo szamotała się, siarką piekielną pluła i parskała. Dopiero, gdy diabła wodą święconą pokropiono, zmalał, skurczył się i tylko skowyczał po cichu. Wywleczono go ze świątyni i wrzucono do lochu, co w pobliżu wejścia do świątyni był, a wejście zasypano kamieniami. Na wierzchu położono dwa wielkie, płaskie kamienie, by ludzie, idąc do kościoła deptali po czarcie, żeby sczezło i przepadło.
I co powiecie? Uspokoiło się we wsi, jak ręką odjął, ludzie odetchnęli. Bydło przestało padać, chorzy do zdrowia wracali i znów ład, i cisza zapanowały we wiosce. – Tak to przed wiekami roztropni włościanie poradzili sobie z czartem. Do dziś pozostały przed wejściem do świątyni te dwa płaskie kamienie, którymi ongiś przywalono diabelski loch.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003