O mistrzu Wawrzonie w Kołbaczu


     Wichura szalała na martwych zda się polach, śnieżny tuman hulał aż po horyzont. Szarzało. Zmrok szybko ogarniał ziemię i popiołem przysypywał świat. Pośród tych śnieżnych bezdroży z trudem największym posuwał się człek jakiś. Widać zabłądził, bo brnął przez śnieżne zaspy i daremnie wypatrywał drogi, czy bodaj miedzy jakiejś, co by kierunek wskazała. Ustawał co chwila, bo już mu sił nie stawało do walki z bezlitosnym żywiołem. Ale mimo zmęczenia ciągle się podrywał i dalej brnął w tej śnieżnej zamieci, w tym zimnie bezlitosnym, bo jeszcze tliła się w nim iskierka nadziei, że Bóg go ocali od strasznej, białej śmierci. Człek ten zwał się Wawrzyniec, ale od dziecka wołano nań Wawrzon i tak już zostało. Był majstrem murarskim i wędrował od miasta do miasta w poszukiwaniu pracy. Latem łatwo ją znajdował, lecz zimą imał się lada jakiej roboty, byle do wiosny przetrwać. Teraz podążał do Szczecina, lecz niespodziewana zawierucha pokrzyżowała jego zamiary i zwiodła na śnieżne manowce. A tu noc już nadeszła i Wawrzon duszę Bogu polecił, bo czuł, że jego ostatnia godzina się zbliża: chyba tylko cud boży uratuje go od zagłady. I rzeczywiście, poprzez zawieję dojrzał po długiej chwili jakąś iskierkę jasną, jakieś światełko maleńkie. Wytężył resztę sił i z trudem największym powlókł się w stronę tej iskierki. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył majaczącą w mroku czarną bryłę jakiejś olbrzymiej budowli. Toż to klasztor w Kołbaczu! Słyszał już gdzieś o nim, ale nigdy nie przypuszczał, że stanie się on jego ostatnim ratunkiem. Ledwo dowlókł się do klasztornej furty, ledwo zakołatał, gdy bez ducha prawie zwalił się u progu. Braciszkowie zajęli się nim troskliwie, a brat Ambroży medyk klasztorny nie żałował trudu, ni czasu, by go z ciężkiej choroby, w jaką Wawrzon popadł, wykurować i do życia przywrócić.

     Dom Opata w KołbaczuDługo to trwało, oj długo, już wiosna zawitała, już drzewa pąki puszczały, gdy Wawrzon po raz pierwszy na świat wyjrzał z klasztornej celi. Słaby był jeszcze i mizerny, ale już mu chęć do życia wracała, już go ręce do roboty świerzbiły. A było tu roboty co nie miara. Właśnie bracia cystersi swój klasztor rozbudowywali w gotyckim stylu i bardzo potrzebowali rąk do pracy. Opat zawołał Wawrzona i rzekł mu: „Co się będziesz po świecie tułał, zostań z nami, roboty starczy na długo!” No i został Wawrzon przy kołbackim klasztorze, a że pracowity był i zmyślny w swoim fachu, wnet mu braciszkowie samodzielne prace zlecali. Wywiązywał się Wawrzon z tych robót, jak umiał najlepiej. I znów go wezwał opat do siebie i rzecze: „Postanowiłem dom dla gości duchownych, co klasztor odwiedzają, wybudować, a także książę nasz często do kniei na polowanie przyjeżdża i u nas się zatrzymuje. Dom ma być mocny i wygodny i tobie zlecam jego wybudowanie!” Stropił się w pierwszej chwili Wawrzon, czy podoła, ale wnet wziął się do pracy no i wybudował dom piękny w pięknym gotyckim stylu, istne cacko.

     Przemieszkiwali w nim goście zakonu i książę chętnie tu zjeżdżał ze swoją drużyną. Wszystkim ten dworek bardzo się podobał i nazwano go „domem opata”, jako że to jego pomysł był, taki gościnny dom wybudować. Wawrzon? Cóż, korzenie w Kołbaczu zapuścił, ożenił się i pozostał tu do końca swoich dni. Dużo jeszcze budował, dużo braciszkom pomagał, a kiedy czuł, że go siły opuszczają, jako ostatnie swoje dzieło wykonał piękny, ceglany fraz, którym przyozdobiono szczyt świątyni. Dziś, po wiekach nikt o mistrzu Wawrzonie nie pamięta, ale jego dzieła w Kołbaczu pozostały i do dziś zachwyca pięknem odbudowany „dom opata” oraz resztki ceglanego fryzu, zdobiącego mury świątyni.

 Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *