Lato było upalne jak rzadko kiedy. Słoneczny żar lał się z nieba i wysuszał wszystko wokół – owoce w sadach, warzywa w ogrodach. Na pastwiskach miast soczystej trawy bydło skubało suche badyle i głodne wracało do obór. Ludzie umęczeni upałem załamywali ręce bezradnie nad niedolą swoją i tych bydlątek domowych. Na noc wynoszono posłania do sadów, pod drzewa, bo nie sposób było usnąć w dusznych izbach. I tak męczyli się ludziska w tym skwarze i daremnie wyglądali deszczu i ochłody.
Także w klasztorze w Marianowie nie lepiej się działo. Siostrzyczki znużone ponad miarę upałem wychodziły z dusznych, klasztornych izdebek i zbierały się na modlitwy w klasztornym ogrodzie. Ale cóż to był, pożal się Boże za ogród. Drzewka nieduże, dopiero co sadzone po zeszłorocznym pożarze co część klasztoru i ogród strawił, niewiele dawały cienia. Rozpięto płachty między drzewami, by choć trochę osłonić się przed słońcem, ale i tak gorąco dawało się we znaki. Gdy podrzemywały po modlitwach, odezwała się ksieni klasztoru siostra Genowefa: „Ach, cóż bym dała, by w naszym ogrodzie spocząć, pod którym wszystkie byśmy cień i ochłodę znalazły! Takie wielkie dęby rosną w mojej dalekiej północnej ojczyźnie!”.
A diabeł kręcił się w pobliżu klasztoru, zawsze łasy na ludzkie dusze, łakomy szczególnie na zakonne duszyczki – najsmaczniejszy kąsek. Gdy usłyszał słowa ksieni Genowefy, w mig się znalazł w klasztornym ogrodzie i kłaniając się nisko, rzekł uniżonym głosem: „O dostojna Pani! Rzeknij słowo, a przyniosę ci z twej północnej ojczyzny najpiękniejszy dąb, jaki sobie tylko wymarzysz!” Ksieni Genowefa i siostrzyczki przestraszyły się srodze, ale ten odezwał się ponownie słodkim głosem: „Nie bójcie się, ja naprawdę ten dąb przyniosę, by swoim cieniem przyniósł wam wszystkim ulgę. Niech mi tylko ksieni Genowefa zapisze swą duszę, a przed wieczornym dzwonieniem dąb ten będzie rósł w waszym ogrodzie!”.
Nikt nie uwierzył w zapewnienia Kusego, dlatego też ksieni Genowefa bez obawy swą duszę diabłu zapisała, wierząc, że nie zdoła on swej obietnicy spełnić. A diabeł poleciał z furkotem po ten dąb do północnej krainy. Siostrzyczki czekały zaciekawione co z tego wyniknie, co niektóre rychło trwoga ogarnęła, że może jednak szatan swej obietnicy dotrzyma. Także i ksieni Genowefa zatrwożyła się poniewczasie. A tu nagle przybiegł pastuszek Janek i krzyknął, że pali się chałupa w przyklasztornej osadzie.
Natychmiast zaczęto dzwonić na trwogę i ludzie zbiegli się do pożaru, by ratować co się da. A właśnie wracał diabeł z dębem. Gdy usłyszał dzwonienie pomyślał, że się spóźnił i prasnął wściekły drzewem o ziemię tak mocno, że dąb wbił się głęboko w glebę, diabeł zaś zgrzytając zębiskami odleciał z niczym. Dąb nie usechł, lecz korzeniami z głębi ziemi czerpiąc wilgoć rósł zdrowo przez długie, długie lata. Nazywano go diabelskim
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003