Pędzone wichrem bure chmury co chwila przykrywały blady księżyc, aż w końcu całkiem zakryły niebo i nastała ciemność nieprzenikniona. Wtedy wichura rozszalała się na dobre, trzaskały gałęzie, wiatr wyszarpywał wiechcie słomy z dachów chałup, przewracał opłotki i burzył fale zwykle spokojnej rzeczki Krąpieli. Wnet i ulewa nadleciała i deszczem siekła po chałupach, sadach, polach i drodze. Zdawało się – sądny dzień nastał. I tak trwało prawie do świtu. Kiedy rankiem słoneczko wzeszło, wszystko się uciszyło. O nocnym szaleństwie świadczyły tylko połamane gałęzie zawadzające na drodze i wielkie kałuże, do których chyżo podążały kaczki. Wioska, skupiona wokół kościółka z polnych kamieni zbudowanego, jaśniała w promieniach porannego słońca, nocnym deszczem wymyta. Wnet też i ludzie pokazali się przy gospodarskich obrządkach. A nieco później rozdzwonił się kościelny dzwon – wszak była niedziela, pora na nabożeństwo. Mały kościółek nie zdołał pomieścić wszystkich wiernych, sporo ludzi znalazło się na zewnątrz. Ale wszyscy śpiewali ochoczo, kościelne pienia niosły się przez wieś. A kiedy skończyło się nabożeństwo, wielu powędrowało ku pobliskiej kępie drzew nad Krąpielą. Przybyli tu z niedalekiego Stargardu, z okolicznych wiosek, a nawet z daleka i teraz podążali do źródełka, które tam płynęło. Mówiono o nim „święte źródełko”, bo wody jego ponoć cudowną moc uzdrawiania posiadały. Wierzyli ludziska, że Pan Bóg zesłał im cudowną pomoc na doczesne niemoce. Mówiono, że kto się tej wody napije, ulgi doznaje w wewnętrznych boleściach, zaś rany obmyte źródlaną wodą szybciej się goją. Nawet dzieci chrzczono tą wodą ze źródełka: kamienna chrzcielnica przed kościołem zawsze nią napełniona była. Wierzono, że tym dzieciom będzie się w życiu dobrze wiodło, że Pan nasz będzie im błogosławił. Wieść o źródełku rozeszła się daleko, dotarła do samego Szczecina, Pyrzyc i dalej.
Któregoś lata jakaś kolaska zatrzymała się przed kościółkiem, a kiedy staruszek ksiądz wyjrzał z zakrystii, w której religii dzieci nauczał, z kolaski wysiadł mąż, bogato przyodziany i zapytał: „Księże dobrodzieju, a gdzież to wasze źródło cudowne, o którym tyłem słyszał? Żonę wiozę, chora ci ona bardzo, lekarze nic poradzić nie mogą, więc na Pana się zdam i wodą ze źródełka żonę leczyć będę”. Ksiądz zaś widząc bladą twarz kobiety w kolasce odrzekł: „Dobrze czynisz, panie, że Bogu ufasz. Wejdź do kościoła z żoną swoją i oboje błagajcie o pomoc”. Tak też uczynili oboje, po czym do źródła powędrowali. A że żona słaba była bardzo, oboje na plebanii dni kilka zamieszkali. Skromnie tam było, bo skromnie, ale szczęśliwi byli bardzo, bo pani lepiej się poczuła, po codziennym piciu źródlanej wody. Kiedy zaś, księdzu serdecznie podziękowawszy, odjeżdżali, zabrali ze sobą ogromny dzban cudownej wody.
I znów minął czas jakiś, kiedy ponownie zaturkotała kolaska na moście. Znów przyjechał ten sam człek bogaty i objąwszy księdza serdecznie, zawołał radośnie: „Księże, ozdrawiała mi żona, znów jest radosna jak dawniej, już choroby nie pamięta. Dziękujemy Panu codziennie za Jego pomoc cudowną. Ja zaś przyjechałem, by powiedzieć ci, księże kochany, że postanowiliśmy z żoną ołtarz dla waszego kościółka ufundować, by świadczył o naszej wdzięczności”. I tak się stało. W kościółku stanął piękny ołtarz, bogato złocony, można go podziwiać do dziś. Także do dziś stoi przed kościółkiem kamienna chrzcielnica. Tylko źródełko gdzieś zanikło, ale nazwa wioski – Święte – pozostała.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003