Zima srożyła się tego roku bez zmiłowania. Lodowate wichry hulały nieustannie i śnieżną zawieją zasypywały pola, drogi i chałupiny przycupnięte po kotlinkach. Zda się życie zamarło ze szczętem, została tylko wszechwładna zima, sroga i bezlitosna dla wszelkiego żywego stworzenia.
W taki czas nieprzyjazny, a miało się już ku wieczorowi i szary popiół zmierzchu zasypywał resztki dnia, kolaska jakaś podróżna turkotała po grudzie ledwo widocznej drogi do Szczecina. Woźnica poganiał konie, by przed nocą zdążyć bodaj do Suchania, bo nie było co marzyć, jechać dalej w taką zawieję i ciemność. Ale nie dane było podróżnym dotrzeć do celu. W pewnej chwili rozległ się łoskot donośny, konie dęba stanęły wystraszone, i wyrwawszy się z uprzężą, popędziły w noc, kolaska zaś złamanym dyszlem zaryła się w śnieg. Z trudem wydobyli się podróżni z pogruchotanego wozu i wnet ich dopadła zawierucha, sypiąc śniegiem w oczy. Jedna z niewiast ucierpiała widać w wypadku, bo ciężarem całym opierała się na pozostałych. Wpatrując się w ciemność zrozpaczeni, w tej nocy nieprzeniknionej i groźnej, wyglądali ratunku.
I rzeczywiście, po chwili woźnica przekrzykując wycie wichru, zawołał: „Tam, w oddali jakieś światełko się jarzy!” Pokonując podmuchy wichury, potykając się w zaspach, podążył w tamtym kierunku, by sprowadzić pomoc. Minęło jednak sporo czasu, nim na wpół zamarznięci pasażerowie kolaski znaleźli się w ciepłej chacie. Teraz, przy świetle łojowej świecy, okazało się, że podróżni to trzy białogłowy: starsza, siwa już kobieta, po pańsku przyodziana i dwie młodsze niewiasty. Zakrzątnięto się bystro i wnet poturbowana w wypadku, przez służebne z szacunkiem „panią Katarzyną” nazywana, legła na posłaniu. Gospodyni napoiła ją gorącym naparem z ziół, natarła obolałe miejsca zajęczym sadłem i wnet chora spokojnie zasnęła. Kiedy zaś pozostali zasiedli w drugiej izbie do gorącego posiłku, gospodarz powiedział: „Wiele mieliście szczęścia w ten srogi czas, że ten przypadek zły kolo naszego Suchanówka się zdarzył i ratunek się znalazł w porę, inaczej zamarzlibyście ze szczętem, bo nigdzie tu innych sadyb nie ma, aż do samego Suchania. Bogu dziękujcie za łaskę!”.
Nazajutrz pani Katarzyna poczuła się znacznie lepiej, pokuśtykała nawet w stronę okna. Zapatrzyła się w śnieżną dal, ledwo widoczną przez zamarznięte szybki. Zamyśliła się głęboko i widać było, że dojrzewa w niej postanowienie jakieś ważne. Rozpytywała gospodarzy o wioskę, o ludzi, o ich życie. Często też do chaty zaglądali sąsiedzi, chcąc zobaczyć niecodziennych gości i opowiadali o swoich sprawach. Gdy postanowienie w niej dojrzało ostatecznie, zebrała wszystkich i rzekła: „Miałam przez te kilka dni czas, by zastanowić się nad swoim życiem. Chcę w tej wiosce pozostać. W świecie nie mam już nikogo. Mąż mój zmarł dawno temu, córka za mąż poszła za granicę, innych krewnych nie mam. Na co mi więc bogactwo moje, na co pieniądze, gdy nie mam nikogo bliskiego. Zostanę wśród ludzi rzetelnych i przyjaznych, będę im pomagać. Pan Bóg sam mi wskazał moje miejsce na ziemi, tak więc odtąd tu będzie mój dom”.
I tak się stało. Pani Katarzyna pobudowała w dolinie nad potokiem, Rzeczycą zwanym, domiszcze z dębowych bali, obszerne i solidne. I stała się błogosławieństwem nie tylko Suchanówka, lecz i całej okolicy. Bezdomni, starcy i kaleki znajdowali w jej domu schronienie. Sprowadziła medyka, co leczył ciężej chorych, sama zaś chodziła po domach, pielęgnując staruszków, a dzieci uczyła czytać i pisać. Radzili się jej ludziska w swych troskach i kłopotach i zawsze dla nich radę znajdowała. Mówili o niej z szacunkiem: „nasza pani Katarzyna”, a starzec ksiądz, który w kościółku Mszę św. odprawiał, mawiał na kazaniu, że jest prawdziwą samarytanką i matką.
Kiedy zmarła, lud z żalem serdecznym pochował ją tuż przy kościele i przez długie lata opowiadano dzieciom i wnukom o dobroci pani Katarzyny. Kiedyś córka jej, zjechawszy do kraju, przybyła na grób matki, by się pomodlić. Przywiozła ze sobą maleńkie drzewko cisu i zasadziła je. I choć wiele, wiele lat minęło i zawieje dziejowe szalały po tej ziemi pomorskiej, cis ostał się i do dziś okazały krzak jest wspomnieniem o „pani Katarzynie”, samarytance z Suchanówka.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003