Ubogi bednarz z Kołbacza, który osadę Sowno założył


W jednej z wiosek należących do wielkich dóbr klasztoru kołbackiego mieszkał ubogi bednarz. Głód i nędza nie opuszczały jego chaty. Żona i dzieci stałe chorowały.

Gdy tylko zmierzch zapadał, a żona i dzieci posnęły, bednarz wymykał się cicho z domu i błąkał się po okolicy, daremnie szukając pomocy. Jego żałosne jęki przypominały raczej zawodzenie sowy niż człowieka, toteż przezwano go Sową.

Pewnego wieczoru późnej jesieni, gdy zmierzch otulił ziemię, w chatach jak zwykle zabłysnęły nikłe światełka. Jedynie w nieco na uboczu stojącej chatce bednarza było ciemno i ponuro. Żona jego już od paru dni nie wstawała z łóżka, choroba zmogła ją zupełnie.

Zziębnięte dzieci usnęły skulone i przytulone do siebie. Tylko ojciec, głowa rodziny i domu, nie spał. Zgryzoty odebrały mu sen. Czuwał, myślał i wymyślić nic nie mógł. Długo tak siedział, wreszcie wstał i prawie bezszelestnie wysunął się z chaty. Zaledwie drzwi za sobą zamknął usłyszał czyjeś kroki zbliżające się w jego stronę. Z ciemności wyłoniła się ledwie widoczna postać mnicha.

– Pan Bóg was zesłał chyba, dobry człowieku — powiedział do bednarza. – Ależ dziś pogoda, ale wietrzysko i deszcz zacina, a ciemno choć oko wykol!
—    A co was, ojcze, sprowadza do osady? Szukacie może kogoś? Chętnie wam pomogę, spać i tak nie będę.

—    Dziękuję wam, dobry człowieku. Powiedzcie mi, gdzie mieszka bednarz, którego Sową nazywają. Mam bardzo pilną sprawę do niego.

—    Właśnie ja nim jestem.

—    No to zbierajcie się szybko, weźcie ze sobą narzędzia bednarskie i ruszajmy w drogę.

—    A po co ? — zapytał bednarz.

—    Jakaś robota jest u nas w klasztorze, którą właśnie tobie chce powierzyć nasz wielebny opat.

—    I to teraz, tak nagle, w nocy? Lepiej za dnia, jak będzie widno. Cóż to za robota po ciemku.

—Ja tam nie wiem, opat kazał mi ciebie zaraz przyprowadzić, żebym miał nawet spod ziemi wyciągnąć.

—    No, jeżeli tak mówicie, to jużci, że musi być coś bardzo pilnego. Poczekajcie tedy chwilkę, przysposobię narzędzia i zaraz pójdziemy.

W kilka chwil później ruszyli w drogę. Zakonnik ledwie nadąża za bednarzem, który szedł wielkimi krokami, chcąc jak najszybciej znaleźć się w klasztorze. Serce wesoło kołatało mu w piersiach. No, nareszcie trafiła się jakaś robota. Opat na pewno dobrze zapłaci, może starczy na przyodziewek dla dzieci na zimę i na zapasy. A robota, widać, musi być pilna, skoro po nocy przysyła po mnie mnicha — myślał bednarz uśmiechając się radośnie.

Nie czuł ani chłodnego jesiennego wiatru, ani niemiłosiernie siekącego deszczu. Wreszcie dotarli do klasztoru. Wprowadzono ich od razu do opata, który lekko skinął głową na powitanie zginającemu się w pokłonach bednarzowi.

—    Podobno Sową ciebie nazywają, a to dlatego, że ponoć ludziom spać nie dajesz, tylko błąkasz się po nocach i zawodzisz jak sowa, czy to prawda?

—    A juści, że prawdą, ale ja nie dlatego jęczę, abym chciał im sen spokojny zakłócać. To samo wydobywa się ze mnie. Nie gniewajcie się,wielebny opacie.

-—Ani myślę o gniewie —ciągnął z uśmiechem opat. — Słyszałem również, że straszna bieda i nędza u ciebie. Żona i dzieci stale chorują. Dobryś ponoć fachowiec, tylko niezaradny i żadnej pracy znaleźć nie możesz.

– Wszystko to prawda, wielebny opacie.

– Rad bym ci pomóc, dlatego ciebie wezwałem. Musisz jednak wiedzieć o tym, że bez pracy nie ma kołaczy. A teraz zbliż się do mnie. Zwiążę ci oczy, a później sprowadzę do podziemi naszego klasztorni, gdzie czeka na ciebie robota. Pamiętaj tylko, o nic nie pytaj.

Bednarz posłusznie zbliżył się do opata, który starannie zawiązał mu oczy i poprowadził. W milczeniu i ciszy szedł Sowa prowadzony za rękę przez opata. Zdawało mu się, że wędrówce w podziemiu nie będzie końca. Wyczuwał tylko, że stale kołują i kręcą się w jakim wąskim korytarzu. Zdawało mu się chwilami, że często wracają do tego samego miejsca, gdzie już byli poprzednio, ale o tym nawet nie pisnął. Bał się głośniej odetchnąć, żeby nie urazić opata, bał się, aby nie zrezygnowano z jego pracy. Z góry przecież zapowiedziano mu, ażeby o nic nie pytał.

Wreszcie stanęli. Opat zdjął chustę z oczu bednarza. Sowa zamrugał kilkakrotnie powiekami, światło płonących jasno łuczyw oślepiało go. Powoli rozejrzał się dookoła. Wiedział już, że znajduje się w olbrzymiej piwnicy, zapełnionej pod sam sufit ogromnymi beczkami.

— Widzisz, bednarzu, te beczki?

—    A juści, że widzę.
Bednarz
—    Trzeba je wszystkie sprawdzić, czy nie rozsychają się, a te, które wymagają naprawy, zreperować. Tak musisz naprawić, żeby nie zaglądać do środka. Pamiętaj, że jeżeli zajrzysz chociaż do jednej beczki, natychmiast będziesz musiał opuścić klasztor i przepadnie cały twój zarobek. Zrozumiałeś ?

—- Tak jest, wielebny opacie, zrozumiałem. Tylko chciałem zapytać, ile dacie czasu na wykonanie tej pracy.

—    Postaraj się zrobić jak najszybciej, ale robota musi być staranna. Wiedz jedno, że nie za czas płacić ci będę, a za dobre i solidne wykonanie. Im prędzej skończysz, tym prędzej dostaniesz zapłatę i wcześniej wrócisz do domu. Zrozumiałeś ?

—    Tak jest, wielebny opacie, zrozumiałem. Tylko że żona nic nie wie o mojej pracy w klasztorze. Wychodząc z domu zostawiłem ją bardzo chorą, nawet nie zrozumiała, co do niej mówiłem. W spiżami nie mu żadnych zapasów, a tu nie wiadomo, jak długo przyjdzie mi pracować.

—    Nie martw się, jutro z samego rana pójdzie do niej jeden z braci, który zna się na wszystkich chorobach i dolegliwościach, wie on, jakimi lekami trzeba je leczyć. Zapewniam cię, iż żona twoja i dzieci będą miały co jeść przez cały czas twojego pobytu w klasztorze.

Bednarz rzucił się do nóg opatowi, dziękując mu za pomoc.

—- No dobrze, już dobrze, wstań. Zostawiam tutaj brata Marcina, który będzie mógł w razie potrzeby służyć ci pomocą lub radą. Pamiętaj jednak, za wiele z nim nie rozmawiaj, bo szkoda czasu, i nie wypytuj o nic. Bierz się od razu do roboty i niech Bóg ciebie wspomaga.

Mówiąc ostatnie słowa uczynił znak krzyża i oddalił się. Długo jeszcze niosło echo kroki po krętych korytarzach podziemia.

Bednarz z energią i zapałem zabrał się do roboty. Ogromna ciekawość paliła biedaka, co też może być w tych beczkach. Niejednokrotnie chęć zajrzenia do środka była tak silna, że gdyby nie baczne oko mnicha, zajrzałby już nie raz do reperowanych beczek.

Robota paliła się w jego rękach. Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile to już dni spędza w podziemiach klasztoru. Dzień i noc nic nie różniły się od siebie. Był bardzo zmęczony, kładł się na ławie i zasypiał. Wstawał i znów brał się do roboty. Mnich przynosił posiłki, które jedli w milczeniu. Bednarz nie jeden raz miał chęć zapytać o coś swojego współtowarzysza, ale pomny na słowa opata milczał.

– No, nareszcie skończyłem — powiedział pewnego dnia do towarzyszącego mu mnicha.

—    To dobrze. Zaraz przyjdzie brat Hilary z posiłkiem, to zawiadomi wielebnego opata, że zadanie wykonałeś.

I rzeczywiście, zanim bednarz zdążył poskładać swoje narzędzia, pojawił się zakonnik z jadłem i winem. Mnich i bednarz jak zwykle w ciszy i milczeniu spożywali posiłek. Chociaż przebywali ze sobą dłuższy czas w podziemiach, nie zamienili zbyt wielu słów.

Mnich, nie spuszczając spojrzenia z bednarza, odprawiał modły przed jedzeniem, przesuwając w palcach duże paciorki różańca. Sowa zajęty był posiłkiem i myślami. Pomny przestrogi opata, spoglądał spode łba na swojego nieodłącznego towarzysza. Zaledwie zdążyli zjeść i odstawić puste naczynia, zjawił się opat.

— Zostałem powiadomiony, że już wykonałeś powierzoną ci pracę.

-Tak, wielebny opacie. Starałem się zrobić jak najdokładniej i najszybciej*

To dobrze, zaraz sprawdzę — powiedział opat i ruszył przed siebie.

Przechodził wzdłuż i wszerz między rzędami równo ustawionych beczek. Przeglądał je, dotykał, opukiwał. Wreszcie skończył swój obchód i powiedział:

–    Zadowolony jestem z ciebie i twojej roboty. Szybko i solidnie wykonałeś, co do ciebie należało. Przy tym nie pytałeś o nic brata Marcina, który ci towarzyszył. Potrafiłeś też tak wszystkie beczki naprawić, aby nie zajrzeć do środka. Za to należy ci się sowita zapłata. Przynoszę również przyjemną nowinę dla ciebie. Otóż żona twoja jest już zdrowa i czeka twego powrotu z niecierpliwością, a i dziatkom, chwalić Boga, niczego nie brakuje.

Biedak rzucił się do nóg opatowi, począł dziękować z całego serca, a gorące łzy wzruszenia spadały na zimną posadzkę piwniczną.

—    Wstań już, dobry człowieku, i popatrz na te trzy pękate beczki — wskazał je dłonią. — W jednej jest żyto, w drugiej jęczmień, a w trzeciej groch. Za dobrą pracę masz prawo wybrać jedną z nich i nasypać do swojego fartucha tyle, ile zdołasz unieść.

Wydłużyła się mina bednarza, nie o takiej zapłacie myślał. Sądził, że zostanie wynagrodzony w złotych dukatach. Długo jednak nie zastanawiał się, nie chciał, aby opat poznał, że nie jest zachwycony taką zapłatą. Wskazał ręką beczkę, w której znajdował się groch.

—    Ko to chodź bliżej i podaj fartuch, niech ci nasypię — powiedział opat, podchodząc do beczki. Bednarz zawiązał swój fartuch, tak aby nie wysypywały się z niego ziarenka grochu.

—    Dziękuję ci, wielebny opacie, już dosyć, więcej nie udźwignę. Ciężki jest ten wasz groch klasztorny.

Opat nic nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i poklepał bednarza po ramieniu. Biedak zawiązał mocno fartuch i zarzucił go nu plecy.

— Uradzisz ?

—    Uradzę. Będziemy mieli trochę zapasu na zimę. Dzieciaki moje przepadają za grochem, a i ja z żoną też nie gardzimy tym przysmakiem.

—    Wobec tego jestem zadowolony, że dogodziłem ci zapłatą – -powiedział opat.

Potem podszedł do bednarza i zawiązał mu oczy.

Znów wędrowali po podziemiach i korytarzach. Sowa coraz bardziej uginał się pod ciężarem, który dźwigał na plecach. Nawet nie przypuszczał, że groch może być tak ciężki. Nie pytał już o nic, pragnął tylko, aby jak najprędzej wydostać się z podziemi klasztoru i być już za jego bramą. Czuł, że musi koniecznie odpocząć. Przy opacie wstydził się, wszak powiedział, że udźwignie groch, dany mu jako zapłatę, okazało się jednak, że przeliczył się ze swoimi siłami.

Nareszcie bednarz poczuł świeże powietrze i odetchnął głęboko.

Beat odwiązał mu chustę.

W noc przyszedłeś i nocą odchodzisz. Życzę ci szczęścia i myślę, że już nigdy w życiu nie będziesz błąkał się po okolicy nie dając lu-dziom spać swoim zawodzeniem.

–    Postaram się, aby tak było, wielebny opacie —powiedział Sowa.

Nisko pochylił się w ukłonie pożegnalnym i ruszył przed siebie.

Do domu nie było zbyt daleko, lecz biedak co chwila odpoczywał, zdejmując swój tobołek z pleców. Spoglądał na niego i myślał:

–    Musiałem się mocno namęczyć przy naprawie beczek, skoro tuk ciężko mi unieść tych parę garści grochu, jakie dostałem od opata.

Nic odpoczywał jednak długo, ponaglały go niecierpliwość i troska o dom, co też tam zastanie. Na progu oczekiwała Już żona, która powitała go radośnie i wesoło, po czym wprowadziła do izby .

—    No, a teraz pochwal się, drogi mężu, czym ci zapłacił opat za pracę w klasztorze — powiedziała widząc, że z trudem zdejmuje z pleców tobołek i kładzie na ziemi.

–    Ot, trochę grochu w fartuchu przyniosłem, a ciężkie to, że ledwo udźwignąć mogłem. Najważniejsze jednak, że ciebie przy zdrowiu zastałem.

-Żartujesz! Grochu nie mogłeś unieść, który jest w tym fartuchu? — roześmiała się. — Dworujesz sobie ze mnie.

Chciała podnieść węzełek, lecz nie mogła go nawet ruszyć z miejsca.

-No widzisz, wcale nie takie lekkie.

Ależ mężu, to chyba kamienie, a nie żaden groch! Opat musiał z ciebie srodze zakpić. Za dwa tygodnie ciężkiej pracy fartuch kamieni! Ale to nic, i tak wynagrodził nas suto. Dał nam opału na całą zimę, ciepły przyodziewek i żywności pełne spiżarnie. Wyleczono mnie. Jestem zdrowa, to i w gospodarstwie będę ci pomocą.

Nachyliła się nad fartuchem i ciekawa, jak to każda kobieta, rozwiązała go szybko.

Drogi mężu!—krzyknęła—toż to nie groch, nie żadne kamienie, a szczerozłote dukaty! Słyszysz? Dukaty, złote dukaty!

Odtąd już nigdy bieda nie zawitała do domu bednarza. Dobrobyt i bogactwo otaczały jego rodzinę. Za otrzymane dukaty kupił szmat ziemi na skraju Puszczy Goleniowskiej, wybudował tam piękny dom i warsztat. Żona obdarzyła go licznym potomstwem. Wiele lat już minęło, jak przestał chodzić po nocy zawodząc jak sowa. Z pewnością zapomniałby o tym, gdyby nie przezwisko, które do niego przy lgnęło na zawsze.

Pozostało ono nie tylko przy nim, ale i przy jego potomkach, którzy osiedlili się tam na stałe. I osadę, którą założyli, Sownem nazwali. Nazwa ta przetrwała aż po dzień dzisiejszy, jak również i wieś, w której ponoć jeszcze do niedawna zamieszkiwali potomkowie bednarza Sowy.

Źródło: Janina Buczyńska „W Krainie Gryfitów” 1986

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *