Po nocnym deszczyku dzionek wstał świeży i pogodny. Jaskółki wesoło kreśliły zygzaki na błękitnym niebie, w zieleni drzew zajadle kłóciły się wróble, zaś gołębie srebrzystą chmurą latały nad dachami, aż po kościelną wieżę w oddali. Już zaczęła się poranna krzątanina w miasteczku: słychać było skrzyp kołowrotów u studni, niosło się niecierpliwe milczenie krów, którym pilno było znaleźć się na pastwisku, najwięcej jednak wrzawy robiły gęsi pędzone na miedze i ugory. Tu i ówdzie rozlegał się turkot wozów przejeżdżających uliczkami. Wkrótce jednak senna cisza zaległa w miasteczku Suchań i tak trwała do wieczora, gdy bydło wracało do obór, a ludzie zaczynali swą wieczorną krzątaninę.
Największy ruch i gwar panował w obejściu wójta Pankracego. Zewsząd zjeżdżały tu wozy, bryczki i dwukółki. Ludno się zrobiło na podwórcu za domem, bo dzień to był uroczysty: wójt Pankracy obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny. Zjechała więc rodzina, a była liczna bardzo: Pankracy miał bowiem synów dwunastu i w miasteczku nie inaczej mówiono o nich, jak: «dwunastu apostołów wójta Pankracego». Dziś wszyscy oni przyjechali do ojca, ci z bliska i ci z dalszych stron. Rozsypało się po świecie Pankracowe plemię: jeden z synów w Stargardzie kupcem był, drugi gospodarzem gdzieś pod Goleniowem, inny rybackie gospodarstwo nad Inie prowadził, jeszcze inny wyuczył się na mistrza murarskiego, a najmłodszy snycerzem w Szczecinie został. Pankracemu duma serce rozpierała, gdy patrzył na synów swoich dorodnych, zdrowych i krzepkich, a przy tym rzetelnych i prawych. Dziękował za nich Bogu, za ich życie i zdrowie.
Ruch się w izbach zrobił. Nakrywano do uroczystej wieczerzy. Gdy wszyscy za stołem usiedli i uspokoił się nieco gwar, najstarszy syn, co kupcem w Stargardzie był, wstał i zwrócił się do Pankracego: «Ojcze, przywiozłem ci urodzinowy dar. Oto zegar gdański, oby wybijał ci same szczęśliwe godziny. Sam po niego do Gdańska jeździłem». Inni synowie też swoje dary ojcu podawali. Gdy wreszcie ucichli bracia, wstał Tomasz, syn najmłodszy, który był snycerzem w Szczecinie, i rzekł: «A ja, ojcze, przywiozłem ci coś specjalnego. Wiem, że kościół odnawiacie i kłopoczecie się o nowy ołtarz, bo stary już korniki zniszczyły. Oto wyrzeźbiłem nowy ołtarz. W twoje ręce, ojcze, oddaję go, a ty ofiaruj go Panu naszemu». W jednej chwili gwar się podniósł przy stole, goście zerwali się i hurmem wylegli na podwórze, gdzie stał wielki wóz płachtą szczelnie okryty. Gdy zdjęto płachtę, ukazały się części ołtarza, pięknie w drzewie rzeźbione i malowane. Goście zachwycili się pięknością rzeźb, okrzykom zachwytu nie było końca. Najbardziej jednak wzruszony i ucieszony był Pankracy, bo oto spełniło się jego marzenie od lat hołubione. Oto będzie mógł Bogu ofiarować dar wielki, ołtarz, który będzie służył Panu przez wieki całe. Przytulił do piersi głowę syna i rzekł: «Dzięki ci, synu, spełniłeś marzenie mego życia, niech Bóg ci za to wynagrodzi!» Tomasz wzruszył się radością ojca z niejakim zawstydzeniem wyciągnął jeszcze jeden troskliwie zawinięty pakunek. Ukazała się przepiękna płaskorzeźba przedstawiająca Ostatnią Wieczerzę. W milczeniu nabożnym podziwiano ją, każdy chciał dotknąć maleńkich postaci apostołów. Tomasz odezwał się: «A oto dar, który umyśliłem sobie Panu ofiarować od nas wszystkich: dwunastu apostołów. I my tak od wielu lat wieczerzaliśmy i Pan był z nami i błogosławił nam. Niech ta Ostatnia Wieczerza będzie naszym podziękowaniem». Minęło kilka wieków, a ołtarz wraz z Ostatnią Wieczerzą zdobi suchański kościół.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003.