Jantarowe serduszko z Reptowa


     Nareszcie, po długiej i srogiej zimie nadeszła wiosna, wesoła i słoneczna. Znów zazieleniły się łąki i pastwiska, a bydło z lubością gryzło młodą trawę i żółciutkie mlecze, co gęsto zakwitły wśród zieleni. Na miedzach białym obłokiem zakwitła tarnina, a nad strumieniem rozzłociły się dywany kaczeńców, pośród których poważnie kroczył bociek w poszukiwaniu swoich przysmaków. Ale najpiękniej było w samej wsi Reptowo. Chaty tonęły w kwitnących sadach, a w ogródkach płonęły czerwone tulipany. Było niedzielne popołudnie i ludzie grzali się przed chatami na wiosennym słoneczku. Przed jednym z domów stała u płotu dziewczyna czarnowłosa, hoża młodością swoją i tym uśmiechem radosnym i promiennym. Była to Gertruda, zwana przez wszystkich Trudzią, córka zamożnego gospodarza, a wypatrywała tak u płotu swego chłopca Krystka, który miał z rodzicami przyjść na podwieczorek. Znali się z Krystkiem od dziecka i od dziecka się lubili. Często, gdy razem bydło pasali, opowiadali sobie różne historyjki, czasem Krystek pierwsze jabłka ze swego sadu przynosił, albo Trudzia go gruszkami raczyła, bo gruszki mieli najsmaczniejsze w całej wsi. I tak toczyły się ich lata dziecięce, młodzieńcze. Ale coś się zaczęło dziać między nimi… Dziecięca przyjaźń zamieniała się w miłość. Krystek oczami wodził za Trudzią tak jakoś tęskliwie, nieśmiało. A Trudzia? Też zmiana jakaś w niej zaszła, rumieniła się, gdy Krystek z podziwem mówił jej, że ładnie wygląda, że czekał na nią uprzedniego wieczoru. Trudzia zapłoniona też przyznała, że go kocha. Razem odczuli, że się kochają i przez życie chcą iść. Więc dziś Krystek ma przyjść z rodzicami i o jej rękę prosić. Spokojni byli oboje młodzi, że rodzice sprzeciwów żadnych im robić nie będą. Obie rodziny zacne i rzetelne, dość majętne lubiły się od dawna i od dawna w duchu kojarzyły swoje dzieci.

    Naszyjnik serceNo i wszystko odbyło się po myśli młodych. Rodzice im błogosławieństwo swoje dali i tak Krystek i Trudzia narzeczonymi zostali. Ślub miał się odbyć na jesieni, po wykopkach i…, ale szczęśliwi narzeczeni nie słuchali już dalszych wywodów starszych, co i ile Trudzia we wianie dostanie. Czmychnęli po cichu i trzymając się za ręce, powędrowali wiosennymi miedzami, szczęśliwi szczęściem wspólnej przyszłości. Opowiadali sobie, jak ją sobie razem ułożą, jak im dobrze razem będzie. W pewnej chwili Krystek z kabata wyciągnął pudełeczko małe i dał je Trudzi. Gdy je otworzyła, aż pisnęła z zachwytu: w słońcu zazłociło się ślicznie jantarowe serduszko na łańcuszku. Krystek serdecznie ucałował Trudzię i zakładając jej serduszko na szyję, rzekł: „Oto mój narzeczeński prezent. Niech to serduszko zawsze ci przypomina, że cię kocham i tylko z tobą chcę być. Z tobą tylko chcę iść przez całe długie życie”. Wzruszyli się oboje i Trudzia przez łzy powiedziała: „Tylko ciebie jednego będę w życiu kochała na dobre i na złe”.

     I chyba Zły usłyszał jej przysięgę, bo niedługo po tym, w czasie żniw zdarzyło się nieszczęście okrutne: Krystek spadł z wozu pełnego zboża i zabił się na miejscu. Na drobne okruchy rozbiło się szczęście Trudzi. Rozpaczała straszliwie za Krystkiem jedynym, za szczęściem niespełnionym. Wprost uwierzyć nie mogła, że jej marzenia już nigdy się nie spełnią. Na ołtarzu złożyła dar Krystka jedyny, to jantarowe serduszko, szepcząc: „Panie, składam Ci to serduszko jako dar mej duszy umęczonej. Już nigdy nie pokocham innego i moją ziemską miłość składam u Twych stóp”. I tak się stało. Trudzia sama przez życie szła, a gdy w końcu jako starowinka zmarła, pochowano ją na reptowskim cmentarzu, obok Krystka. A jantarowe serduszko? Zaginęło wśród wieków, tak jak zaginęła pamięć o tej wiecznej miłości, wiernej poza śmierć i grób.

Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *