Mgły ciągnęły z nad rzeki Iny ku grodowi, co leżał nad jej brzegiem. Wilgotne opary wciskały się między drewniane chałupy i kramy, między opłotki i dalej snuły się ku kamiennemu dworzyszczu, górującemu nad osadą. Wczesna była pora, jeszcze cisza panowała dookoła, tylko nawoływania miejskiej straży na murach pobrzmiewały po wąskich uliczkach. Niebawem jednak poranne słońce rozproszyło mgłę i ozłociło dachy chałup i to kamienne dworzyszcze na wzgórzu. Wnet też zaczęła się codzienna krzątanina mieszkańców grodu. Rzemieślnicy spieszyli na targ z towarami, rybacy sieci dźwigali do łodzi na rzece, by wnet na połów wyruszyć, a dostojni kupcy podążali do swych statków, zacumowanych na Inie. Zaczynał się zwykły dzień prastarego Stargardu, grodu bogatego i ważnego, leżącego na handlowym szlaku. Rządy sprawował tu kasztelan Jeremiasz Huk, człek uczciwy i rzetelny, choć czasem i surowy. On to właśnie siedzibę swoją miał w owym kamiennym dworze, gdzie zamieszkiwał ze swą żoną Marianną i sześcioma córkami. A miał ten Jeremiasz Huk swoje marzenie wielkie, głęboko w sercu chowane. Bardzo, ale to bardzo, ponad wszystko pragnął mieć syna, który by po nim kasztelanię objął, jako że często kasztelania przechodziła z ojca na syna. Niestety, Pan Bóg nie wysłuchał dotąd jego próśb serdecznych i tylko córkami go obdarzał. Także żona gorąco prosiła Pana o upragnionego syna.
Właśnie podążała w otoczeniu służebnych do pobliskiego kościółka, co go joannici przy swoim klasztorze pod miejskimi murami zbudowali. Sygnaturka wzywała na Mszę św. Spieszyła więc Marianna, by modły słać do Pana. Znów brzemienną była, więc na nowo rozbłysła małżonkom nadzieja na upragnionego syna. Codziennie błagali Pana o spełnienie swych marzeń. Jeremiasz z własnych pieniędzy ufundował przytułek przy klasztorze dla biedaków. Marianna zaś opiekowała się chorymi, co w przytułku schronienie znaleźli. Prowadzili oboje życie bogobojne i rzetelne.
I oto pobłogosławił im Pan: urodził się im syn – siódme dziecko Jeremiasza Huka. Kasztelan nie posiadał się ze szczęścia, cały świat byłby do piersi przytulił. W podzięce Panu postanowił skromny kościółek Joannitów rozbudować, przytułkowi też grosza nie pożałował. Ale swojemu synowi podarunek urodzinowy postanowił sprawić, co by wieki przetrwał. Marzyła się mu piękna, w granicie kuta chrzcielnica, którą był gdzieś widział, gdy za młodu podróżował po świecie. Taką więc chrzcielnicę wykuli znani ze swego kunsztu wolińscy kamieniarze, a z boku umieścili herbowy znak rodu Huków. Stanęła ta chrzcielnica w kościółku przy klasztorze, gdzież indziej bowiem mógłby się odbyć chrzest Jeremiasz-owego syna? Tu, w tym kościółku uproszono go u Pana, tu więc ochrzczony został imieniem Jan. Zlecieli się ludziska z całej osady na te chrzciny. Szczęścia i zdrowia życzono dziecku i rodzicom, bo lubiany był przez lud kasztelan Jeremiasz. I wyrósł kasztelanowy syn Jan na dorodnego młodzieńca. Na dworze książęcym w Szczecinie czas jakiś przebywał, po czym przejął kasztelanię po ojcu. Sprawiedliwie rządził, dobrym dla ludzi był i pamięć o nim długo wśród ludu została. Także chrzcielnica o nim przypominała. Stała ona przez wieki w kościele św. Jana. Przetrwała pożary, zawieruchy wojenne i do dziś przed kościołem św. Jana stoi, jako relikt minionych wieków.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003