I znów, po zimie długiej i srogiej, rozbłysła ziemia w wiosennym słońcu. Dzikie gęsi, żurawie, jaskółki na wyprzódki gniazda wiły, w których niebawem zakwilą pisklęta. Zazieleniły się łany młodej pszenicy, po gajach niósł się radosny ptasi harmider. Także ludziom jakoś radośniej zrobiło się na duszy po tylu ciemnych, ponurych miesiącach. Grzali się w wiosennym słoneczku i zapominali o zimowych udrękach. Chyżo zabierali się do wiosennych prac, wylegli na pola, by orać tę ziemię czarną, urodzajną. Po wsiach opatrywano chałupy po zimowych szkodach, szykowano sprzęt gospodarski, a bartnicy przeglądali swoje barci.
Tak było też w maleńkim siole nad brzegiem jeziora Miedwie. I tu wszyscy krzątali się żwawo. Jedni strzechy nową trzciną gacili, inni z redłami na pola wylegli, ale najwięcej ludzi kręciło się nad brzegiem jeziora. Zimowały tutaj łodzie, naprawiali więc szkody uszkodziła, uszczelniali kadłuby, strugali nowe wiosła, przeglądali sieci.
Ruszyły też wnet na wodę łodzie, na pierwszy połów. Wraz z innymi popłynął Siemion, człek nader pracowity, któremu robota w rękach się paliła. Siemion zarzucił sieci. Bardzo, ale to bardzo już pragnął rybnej polewki pokosztować. Znudziła mu się zimowa, jednostajna strawa. Przemko, syn jego, przy sieciach pomagał, pilnie popatrywał, jaka też to ryba się złapała. Marzyła mu się wędrówka do grodu, do Pyrzyc, gdzie zawsze zanosił największe szczupaki i najtłuściejsze węgorze. Mieszczanie chętnie kupowali ryby od Przemka, bo dorodne były, świeże, w liście chrzanu owinięte.
Dzisiaj też z połowem nielichym ojciec i syn powrócili. Będzie wieczerza wspaniała, a jutro, skoro świt, do grodu można ruszyć. Przemko, ile razy w Pyrzycach bywał, nadziwić się nie mógł wspaniałościom grodu. Gontyna tu wielka stała, a przy niej posąg Trzygłowa pięknie malowany. Chłopak, pełen pokory, cześć bóstwu oddawał, o pomyślność prosił, a kapłanom największą rybę zostawiał. Potem wędrował uliczkami i nadal się dziwował. Na domy popatrywał: wydawały mu się wspaniałe, solidnie z grubych brewion budowane, z oknami błoną obciągniętymi. Najbardziej jednak podobało się Przemkowi dworzyszcze kasztelańskie. Wielkie było, z licznymi oknami i przybudówkami. Tu urzędował Skarbimir, kasztelan pyrzycki, co nad wszystkim miał pieczę. Szczególnie dozorował plony pszenicy, z której to zbóż ziemia pyrzycka słynęła. Przemek, napatrzywszy się wszystkiego do syta, niespiesznie do domu wędrował. I tak toczyło się codzienne życie mieszkańców tych wielu małych gromad w okolicy Pyrzyc.
Nadeszło wczesne lato, a wraz z nim wędrował przez wsie orszak przedziwny: mężowie w długich, barwnych szatach, jedni pieszo, inni na koniach przemierzali ludzkie sadyby. W tym długim orszaku wyróżniał się mąż słusznej postury, w bogatym stroju. Był to biskup Otton, który w każdym siole ludzi zwoływał i o nowym, potężnym Bogu mówił. Opowiadał o Jego dobroci, o Jezusie Chrystusie opowiadał, Panu naszym, co życie za ludzi oddał. Ludzie, zadziwieni, w skupieniu słuchali, kiwali głowami i głęboko się zamyślali. Biskup Otton wolał: «Chodźcie do Pyrzyc, gdzie i ja idę, tam będziemy was wszystkich chrzcili, zostaniecie dziećmi nowego Boga, który jest dobry i miłosierny dla ludzi!». I tak ciągnął biskup Otton ze swym orszakiem do Pyrzyc, a wszędzie nawoływał do wiary w Pana naszego i do chrztu.
Przybył do miasta wypełnionego tłumem ze wszystkich wiosek, który uwierzył w nowego Boga i teraz chrztu pragnął. A było koło grodu źródełko nieduże. Tam biskup ludzi zaprowadził i chrzcił ich w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Pomagali mu w tym kapłani, bo rzesze były wielkie. Ochrzczono kilka tysięcy. Biskup Otton kościółek maleńki zbudował i zostawił tam kapłana, by pieczę miał nad ludem, sam zaś powędrował dalej.
Dziś, prawie po dziewięciu wiekach, po kapliczce nie ma śladu. Zostało natomiast źródełko, ujęte w studzienkę i zwane studzienką św. Ottona.
Opr. Monika Wiśniewska ” Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Małe poprawki – Irmina Szala-Pałys