Dziwne jakieś było lato tego roku: zamiast gorącego słońca na niebie częściej ciemne, burzowe chmury się ukazywały. Niosły ze sobą deszcze, błyskawice, a nierzadko i grad okropny, który szkody wielkie czynił w uprawach. Do tego jeszcze co i raz wichury silne wiały i drzewa wyrywały z korzeniami. Szkody wielkie były w sadach: wiele połamanych gałęzi i owoce postrącane zalegały ziemię, zaś na polach zboże pokotem leżało, jakby jakiś walec ogromny po nim przeszedł. Ludziom straszno się zrobiło, a starzykowie mówili o karze boskiej, co na lud padła i przepowiadali rychły koniec świata. Także w Starym Przylepie, co wraz z rozległymi ziemiami do cystersów z Kołbacza należał, zakonny ksiądz z ambony gromy rzucał na lud zalękniony i groził boskim potępieniem. Zgnębieni ludzie wracali do swych chatynek i na modlitwach niedzielny czas spędzali, błagali Pana o zmiłowanie.
Stary Przylep był wioseczką maleńką, ot parę chałupek drewnianych, z obciosanych beli zbudowanych i trzciną krytych tuliło się do wzgórka niewielkiego, gdzie stały zabudowania cysterskie i kościółek drewniany. Wiele ziemi i sadów należało do zakonu cystersów w Kołbaczu, uprawiali ją ludzie okoliczni. Sami nic prawie nie posiadali, prócz spłachetka ziemi, na którym rosło trochę rzepy, zboża lub grochu. Nędznie się żyło ludziom, ale zadowoleni byli, że choć jaki taki dach nad głową mają. Cystersi zaś w dostatki opływali. Licznymi furami wożono żniwne plony do spichrzów w Kołbaczu, a stamtąd płynęły one w świat, przysparzając klasztorowi bogactwa. I tak było przez długie, długie lata. Pobudowano w Starym Przylepie nowy, kamienny kościół na miejscu starej, drewnianej świątynki. Przybywało też chałupek wyrobników, co pracowali dla zakonu. Ludziom jednak nic się nie polepszyło: jak dawniej harowali od świtu do nocy.
Razu jednego zbuntował się dzierżawca cystersów, Filip, który rezydował na zamku w Ukiernicy. Nawet nie bardzo było wiadomo, o co poszło, dość, że Filip zaczął napadać na dobra cysterskie, grabieje i niepokoić braci zakonnych. Poczynał sobie bezkarnie, bo główny klasztor był daleko w Kołbaczu.
Pewnej ciemnej, listopadowej nocy zakradł się w Starym Przylepie do klasztornego domu, gdzie mieszkali bracia zakonni, porwał trzech kapłanów zakonnych i pod osłoną nocy wywiózł ich do swej sadyby w Ukiernicy. Jednemu z uprowadzonych udało się w ciemnościach zbiec, ale pozostałych dwóch, Arnolda z Rzepina i Jana ze Stargardu spotkał straszny los: wrzucono ich do zamkowej ciemnicy, a nazajutrz poddano okrutnym torturom. Prawdopodobnie mieli zdradzić któryś z klasztornych sekretów, a gdy tego nie uczynili, powieszono ich bez litości. Zwłoki wyrzucono za mury zamku, by je podziobały kruki i wrony. Ale nie doszło do tego, bowiem kapłan, któremu udało się zbiec, wrócił ze sługami klasztornymi i w ciemnościach nocy zabrał umęczonych kapłanów spowrotem do Starego Przylepu. Tutaj oddano im hołd w kościele. Przybyły tłumy wiernych, bo wieść o tym, co się stało, szybko rozeszła się w okolicy. Przybył sam opat z Kołbacza, Mszę św. przy zwłokach księży odprawił i pobłogosławił ich doczesne szczątki. Pochowano je tuż obok kościoła, a na ich grobie posadzono małą lipkę dla upamiętnienia ich śmierci.
Mijały lata, mijały wieki. Lipa rozrosła się w potężne drzewo i żadne burze, żadne wichury nie ruszały jej. Wyrosła nad kościół i zielonym listowiem szemrała cicho o minionych dziejach. Aż przyszła w tym roku wichura silniejsza niż wszystkie poprzednie i złamała starą lipę. Pozostał pień zielony i nadal strzeże starych grobów.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003