Bohaterstwo Sebastiana ze Starego Czarnowa


     Była ciepła, wiosenna noc. Przez wioskę niósł się słodki zapach bzu, rozkwitłej maciejki, wiosennej woni ziemi, rozbudzonej z zimowego snu i wielkich lasów starej Bukowej Kniei. Cisza panowała wokół, czasem tylko przerwał ją słowik lub zaszczekał pies, a znad będgoskiego jeziora dochodziło niestrudzone kumkanie żab.

     Łukasz coś spać nie mógł tej nocy. Siedział na ganku i rozpamiętywał swoje pracowite życie, które spędził tu, w Starym Czarnowie. Rodzice obumarli mu młodo, zostawiając gospodarstwo i młodsze rodzeństwo na jego głowie. Ciężko mu było, oj bardzo ciężko było uporać się młodemu chłopakowi z takim ogromem obowiązków. Wprawdzie pomagał mu wuj co nieco, rad mu udzielał i ręki przykładał do roboty, ale minęło sporo czasu, nim Łukasz nauczył się wszystkiego. I tak, przy Bożej pomocy został tęgim gospodarzem i rodzeństwo wychował na pracowitych, porządnych ludzi. Jego trud nie poszedł na marne. Poczekał cierpliwie aż bracia i siostry pójdą na swoje, po czym ożenił się z córką sąsiada Anusią, która mu już dawno w oko wpadła. Nigdy tego nie żałował. Żona była kobietą dobrą i gospodarną. Niebawem na podwórzu chmary kur, kaczek i gęsi harmider okrutny czyniły, wciąż domagając się jedzenia od gospodyni. Chlew pełen był świń, zaś w oborze ledwo mieściły się krowy i cielęta. Błogosławił Bóg Łukaszowi i Annie. Pracowici byli nad wyraz, bogobojni i Panu Bogu dziękowali za to błogosławieństwo urodzaju. Dochowali się trzech synów i córki. Dwaj starsi uczyli się, nauczycielami chcieli zostać, zaś córka Luiza dopiero co za mąż wyszła. W domu pozostał najmłodszy Sebastian. Miał po ojcu gospodarkę objąć, uczył się więc pilnie pod okiem ojca. Łukasz tak głęboko rozmyślał, że stracił poczucie czasu. Chyba świtać wnet zacznie. Niebo jakby pojaśniało porannym brzaskiem. Ale jakiś dziwny wydał się Łukaszowi ten brzask… Jakby czerwony jakiś, jakby migotał. Zdziwiony Łukasz wyszedł na drogę, by się rozejrzeć. W tym momencie, jakby go piorun raził. To pożar! Płomienie szalały u Mietlików na końcu wsi. Ogarniały już cały dom. Łukasz obudził Sebastiana, a sam jak najszybciej pobiegł do pożaru. A czas był po temu najwyższy. Ogień już dach objął, tylko patrzeć, jak śpiącą na pięterku rodzinę ogarnie. Sebastian, na nic nie bacząc, wskoczył do płonącego domu i zaczął wynosić dzieci z pożogi, które krzyczały wniebogłosy. Wnet też nadbiegli sąsiedzi. Sebastian ponownie wskoczył w płomienie, by pomóc starej gospodyni, co chorowała i już od dawna nie wstawała z łóżka. Chłopiec porwał ją na ręce i potykając się na schodach starał się ją wynieść na powietrze. Staruszkę chwyciły pomocne ręce, ale na Sebastiana spadły płonące belki stropu. Kiedy go wyciągnięto, żył jeszcze, ale był straszliwie poparzony. Stracił przytomność, a porannym świtem Pan powołał go do Siebie. Oddał życie, by inni żyć mogli. Wielkie tłumy przybyły na pogrzeb, także z innych wsi, bo w mig rozeszła się wieść o bohaterstwie chłopca. Wszyscy płakali, sławiąc jego odwagę. Na grobie posadzono drzewko, by zaznaczyć miejsce spoczynku syna Łukasza. Mały dąbek rozrósł się ogromnie i znajduje się obok kościoła w Starym Czarnowie do dziś.

Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *