Gawlikowy Bluszcz na Kolegiacie w Stargardzie


Było ponuro, cienie nocy długo nie chciały ustąpić z uliczek Stargardu. Deszcz wciskał się zimną wilgocią w każdy zakamarek, a w wielkich kałużach przeglądało się ołowiane niebo. Zziębnięte gołębie kuliły się pod okapami domów, a psy chowały się po szopach i gankach. Na rzece Inie mokły przycumowane stateczki. Nawet wróble nie kwapiły się do zbierania rozsypanego ziarna.

Kolegiata NMP i Gawlikowy Bluszcz

Kolegiata NMP i Gawlikowy Bluszcz

Była niedziela i ludziska z lubością przeciągali się w ciepłych łóżkach, radzi, że nie muszą się zrywać bladym świtem w taką pluchę. Wnet jednak w tej wilgotnej ciszy rozległ się dźwięk dzwonów, wzywający wiernych na Mszę św. Wtedy zaskrzypiały drzwi byle jak skleconej chatynki, przytulonej do miejskich murów. Stanął w nich chłopina mizerny, okutany w łachmany, z workiem chroniącym od deszczu na głowie. Zamknął drzwi swej lepianki i poczłapał w stronę kościoła. Był to garbaty Paweł, co go wszyscy Gawlikiem nazywali. Latem u gospodarzy krowy pasał albo gęsi lub też drwa rąbał, ale teraz, jesienną porą nikt go już nie potrzebował, więc żebrał biedak u kościelnych wrót mariackiej świątyni. Biedny był ten Gawlik, oj, biedny. Wcześnie obumarli go rodzice, a sierocie źle na świecie. Poszturchiwany przez dorosłych, przedrzeźniany przez chłopców tułał się po ludziach. Sypiał w oborze z krowami. Nie skarżył się Gawlik na swój los, bo i komu?

I tak schodziło jego życie sieroce na pasaniu i żebraniu. Teraz człapał przez kałuże, a pospieszał, ile mógł w stronę kościoła. Lękał się, że inni żebracy dobre miejsce u wrót świątyni zajmą. O te najlepsze kąty toczyły się istne boje każdego dnia. Zostawiali tu żebracy na swoich miejscach miski, zaznaczali je kamieniami, szczapą drewna, ale i to nie na wiele się zdało. Jedno co można było zrobić, to przyjść do świątyni jak najwcześniej. Dlatego też Gawlik tak pospieszał. Sił mu już ubywało, już ledwo powłóczył nogami po tej ziemi.

Gdy poczuł, że Pan go do siebie wnet zabierze, postanowił jeszcze jedną rzecz zrobić, ostatnią na tym ziemskim padole. U znajomego ogrodnika wyprosił szczepkę bluszczu i posadził ją przy kościelnych wrotach, tuż przy ścianie, gdzie najczęściej siadywał. Podlewał roślinkę starannie i uradował się wielce, gdy przyjęła się i listki wypuściła. Nareszcie miał w życiu coś swojego, coś, co nie przeminie wraz z nim. I tak się też stało. Bluszcz rósł wyżej i wyżej. Nazywano go Gawlikowym bluszczem. Uchował się przez wieki, przez zawieruchy i dziś pnie się ku szczytowi wieży mariackiego kościoła.

Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Zdj. Daniel Pałys – legendy.fstargard.pl (12.06.2012)

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *